Sny ostatnie Sławomir Kryska 3,0
Książka straconej szansy. Napisana bardzo ładnym, zgrabnym literacko językiem, z wyczuwalnym niekiedy zacięciem poetyckim i zgrabnie opakowanymi spostrzeżeniami, tyle że dość szybko objawiająca swoją jałowość, a co za tym idzie - błyskawicznie ulatująca z pamięci. Już kończąc ją nie za bardzo mogłem sobie przypomnieć, jaki był początek całej historii.
Na książkę składają się dwa krótkie opowiadania i jedno długie, złożone z kilku rozdziałów. Wszystkie trzy trzeba rozpatrywać jako rodzaj prozy poetyckiej, bo w którymś momencie skręcają w dziwaczne sny czy rojenia i nie sposób stwierdzić, ani o co konkretnie chodzi, ani jak należy to rozumieć. Czyli - czym tak naprawdę autor zamierzał podzielić się z czytelnikiem.
"Sen motyla" to dywagacje urzędnika biurowego, który po uroczystości w miejscu pracy zaczyna rozmyślać o swoim życiu, o Lao Tsy, o Herostratesie, aż w końcu wyobraża sobie, że stał się motylem. Bo tak. "Sen o mrówkach" jest nieco bardziej zborny i mówi o romansie na prowincji, przerwanym przez inwazję ogromnych ilości mrówek. Ludzie uciekają do rzeczki i stoją tłumnie w wodzie, a bohater wybiera błoto, bo w strumieniu już jest ścisk i się nie zmieści. Po czym stwierdza, że jednak pójdzie na pociąg, bo się spóźni do pracy.
Ostatni, tytułowy tekst, jest znacznie bardziej rozbudowany, ale również wychodzi od romansu (tym razem nieudanego),skręcając w kierunku pełnej rojeń i popadania w ordynarne szaleństwo wizyty w domu, w którym pewien dziadek próbuje zbudować idealnego człowieka. Ja wiem, w sumie brzmi to obiecująco, ale zaręczam, że donikąd to nie prowadzi, kończy się w dziwaczny sposób, a z całej tej historii być może nic nie było prawdą. Bo autor nie lubi stać twardo na (fabularnym) gruncie i próbuje uciekać w poetyckie konstrukty i pseudo-rzeczywistość.
Książkę niby czyta się więc w miarę łatwo i szybko, ale ostatecznie kończy się ją z mętlikiem w głowie, i to mętlikiem, którego nie ma sensu rozjaśniać, bo kreacja Kryski zwyczajnie nie jest tego warta.