Frascati Ewa Kuryluk 6,8
ocenił(a) na 88 lata temu To chyba najbardziej osobista książka Ewy Kuryluk. I bardzo piękna. Wyciszona, choć kipiąca od emocji. Pełna miłości do bliskich, więcej — czułości, pełna też zrozumienia i akceptacji. Po ludzku wzruszająca. Opowiadająca bolesne dzieje rodziny, której na normalne funkcjonowanie nie pozwoliły traumy drugiej wojny światowej. Matka pisarki, Miriam Kohany, Żydówka, wprawdzie przeżyła wojnę, ale psychicznie nigdy się z niej nie wyzwoliła. Jej depresje i pobyty w szpitalach zaciążyły na dzieciństwie zarówno Ewy, jak i jej brata Piotra. Z takich koszmarów niełatwo się wyzwolić. Udało się tylko Ewie.
Rodzice Ewy Kuryluk po wojnie przyjechali do Warszawy ze Lwowa. Zamieszkali na ulicy Frascati, w pobliżu parku, z kasztanowcem różowym pod oknem. Wydawało się, że nowe czasy im sprzyjają, że po wojennych dramatach, śmierci bliskich, w końcu los się do nich uśmiechnął. Dostali piękne mieszkanie, swoją Italię, jak je nazwali, Karol Kuryluk zaczął robić polityczną karierę (był ministrem kultury w rządzie Cyrankiewicza, szefem PWN-u, wreszcie ambasadorem w Wiedniu),pojawiły się dzieci… Ale nie da się stworzyć szczęśliwego domu, jeśli wciąż i przed wszystkimi ukrywa się swoją tożsamość i pochodzenie, jak robiła to matka Ewy, jeśli we śnie, a potem na jawie, prześladują człowieka dokonane wybory, jeśli lęk przed wyimaginowaną demaskacją (wszystkiego i niczego) paraliżuje…
Ewa Kuryluk znalazła poruszający sposób, by opisać swój dom i swoją rodzinę. Wydarzenia relacjonuje głosami bliskich, przede wszystkim głosem matki. Ta zaś często rozmawia sama ze sobą, prowadząc konwersacje (właśnie tak: konwersacje — Kurylukowie i ich otoczenie to przedwojenna inteligencja) z nieżyjącym już mężem czy przyjaciółmi. Toczone „dyskusje" wydają się niekiedy nieskładne, mało zrozumiałe, ich sens odkrywa się dopiero po jakimś czasie. Zawsze wyczuwa się w nich ogromny ładunek emocjonalny, jak zresztą w całej książce. A sama Ewa — słucha. Niekiedy coś dopowie, pchnie rozmowę na inne tory, spróbuje nazwać własne emocje. Jest blisko matki, nawet wtedy, gdy przyznaje się, że mając naście lat, w myślach prosiła ojca, by pozbył się „tej wariatki". Formuła książki narzuca intymność, ale nie czujemy się podglądaczami. Pojawia się natomiast empatia. A z nią zrozumienie i zwykła ludzka sympatia.
Chciałam napisać entuzjastyczną recenzję, ale to książka tak osobista, że wszelkie słowa zachwytu wydają się nie na miejscu. Niech wystarczy, że warto (bardzo warto) zanurzyć się w świat na Frascati.