Jon Courtenay Grimwood, brytyjski pisarz science fiction. Urodził się w Valletcie na Malcie, dorastał w Wielkiej Brytanii, południowo-wschodniej Azji i Norwegii w latach 60. i 70. Studiował w Kingston College, potem pracował jako niezależny dziennikarz m.in. dla The Guardian. Mieszka w Londynie i Winchester. Żonaty z dziennikarką i powieściopisarką Sam Baker. Jego wczesną twórczość można określić jako post-cyberpunkową. Otrzymał nagrodę British Science Fiction Association za powieść Fellahowie w 2003 i rok wcześniej był nominowany do nagrody Arthura C. Clarka za Pasza-zade.
Dziś „NeoAddix” Grimowooda- i jeszcze trzy takie książki, a przyjdzie mi odszczekać, że nie przepadam za wszelkim SF i cyberpunkiem, czy jak to się tam teraz nazywa (ale mam ochotę na babeczkę śmietankową). Dobrze, nie jest to mistrzostwo świata jeśli chodzi o warsztat, fabułę, akcję, portrety bohaterów i tak dalej, i tak dalej i gdyby nie hermetyczny, fascynujący i pobudzający wyobraźnię język tej powieści zapewne zjechałabym ją równo a dokładnie. Tymczasem czytałam z wypiekami na twarzy z każdą stroną coraz boleśniej czując rodzącą się we mnie chęć napisania czegoś takiego, stworzenia takiego świata- i jeszcze boleśniejszą świadomość własnych cholernych możliwości i swojej wyobraźni.
Przy pierwszym tomie od razu napiszę zbiorczo o całej arabeskowej trylogii.
Rzecz dzieje się w północnej Afryce, w alternatywnej rzeczywistości, w której (jak można wnioskować ze skąpych wzmianek) Pierwsza Wojna Światowa nie przerodziła się w wyniszczający globalny konflikt, lecz została zakończona na etapie, na którym można ją było nazwać "III Wojną Bałkańską". Ten zabieg posłużył autorowi do zachowania (nominalnej) władzy schyłkowego, acz wciąż istniejącego Imperium Osmańskiego, prowadzącego gierki z wpływami nadal arystokratyczno-kolonialnej Anglii, Francji, Niemiec, USA i – nie wiedzieć czemu – ZSRR. Nie wiedzieć czemu, bo bez pierwszowojennego kataklizmu, upadek carskiej Rosji byłby jeszcze mniej prawdopodobny, niż osmańskiej Turcji.
"Alternatywność" – tak czy owak – służy głównie glindzeniu o "innej", dekadenckiej, zapyziałej i sennej Aleksandrii, trochę inaczej zmagającej się z wyzwaniami alternatywnej współczesności i trochę innej techniki. To glindzenie w pierwszym tomie ma jeszcze trochę atrakcyjności, by w trzecim już tylko nudzić. Całość nie wybija się ponad kategorię "literackiej gumy do żucia". Jak to z gumą – przy monotonnym żuciu ciężko się zdecydować na wyplucie, mimo że bardzo szybko znikają resztki smaku.
Autor poświęca lwią część tekstu na upierdliwie drobiazgowe opisy najróżniejszych – jakże "sensacyjnych" – "dzwonków" i "gwizdków", które w dalszej fabule, nieodmiennie... już nigdy nie zadzwonią, nie zagwiżdżą. Zawisną w powietrzu bez dalszego ciągu i sensu.
Pojawiające się na końcu każdej części "rozwiązania zagadek" pseudo-kryminalnej fabuły – w takim stopniu (zdecydowanie niewielkim),w jakim są w ogóle zrozumiałe i w czymkolwiek wynikają z wcześniej opisanych zdarzeń – załamują nonsensownością i przekombinowaniem.
Podsumowując: to marna literatura, którą czytelnik ciągnie – jak żucie gumy – by na końcu odczuć brak satysfakcji, oraz zmarnowany wysiłek i czas.