Wszechmogący. Andrzej Zawada. Człowiek, który wymyślił Himalaje Piotr Trybalski 7,7
Andrzej Zawada to postać nietuzinkowa w historii polskiego sportu, miał swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, patriota, kobieciarz, megaloman, człowiek wysokich lotów, ambitny, charyzmatyczny, żądny poklasku, ale też dający od siebie ludziom wiele, człowiek instytucja, lider w klasycznym znaczeniu tego słowa, dzięki jego staraniom i wysiłkom zaistniał polski himalaizm zimowy, a Polacy zapisali się w historii jako pierwsi zdobywcy zimowi kilku ośmiotysięczników, z Everestem na czele. Zarazem był człowiekiem, który nie wahał się poświęcić kariery wybitnego wspinacza tamtych czasów, czyli Tadeusza Piotrowskiego, ofiary polowania na czarownice po śmierci Stanisława Latałło na wyprawie na Lhotse 1974r. (pełną odpowiedzialność za taką śmierć ponosi zawsze kierownik wyprawy, a Zawada zakulisowymi działaniami się z tego wywinął, rzucając na pożarcie prostolinijnego Piotrowskiego).
Co do samej książki, to należy docenić skrupulatność i drobiazgowość Piotra Trybalskiego w opowiedzeniu biografii Andrzeja Zawady, wielkość bibliografii imponująca, autor podszedł do swojego zadania w sposób ambitny i co do zasady ambicji tej podołał. "Wszechmogącego" można traktować jako dobry punkt wyjścia do dalszego poszerzania wiedzy o poszczególnych wyprawach, czy innych wydarzeniach z życia Zawady. 600 stron to i tak było za mało, wiele ciekawych wątków zostało zaledwie liźniętych i trzeba oddać Trybalskiemu, że starał się oddać wiele punktów widzenia, nie starał się stworzyć hagiografii Zawady, tylko pokazać prawdziwego, żywego człowieka, z jego grzechami i słabostkami. W książce pojawia się istotny motyw, że gdyby nie II wojna światowa, to być może to Polacy byliby wśród pierwszych zdobywców ośmiotysięczników w latach 50-tych XX wieku, polski alpinizm w końcówce lat 30-tych wszedł bowiem w bardzo dynamiczny rozwój i w prasie taternickiej zaczęto odważnie przebąkiwać o Himalajach. Wojna i wczesny PRL zatrzymały ten rozwój na 20 lat i Polacy zostali w tyle za takimi nacjami jak Włosi, Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy. Jak mówił Kazimierz Paszucha z krakowskiego środowiska skałkowego zwanego "pokutnikami" "myśmy marzyli o Evereście i wszystko podporządkowali temu nadrzędnemu celowi".
Niestety w szczególe jest jeden duperelek przewijający się przez książkę, który sprawia, że nie mogę jej dać wyższej oceny niż 7/10. Otóż autor konsekwentnie i całkowicie błędnie nadużywa sformułowania Góra Gór w odniesieniu do Mount Everestu w sytuacji, gdy w rzeczywistości oczywiście pojęcie "Góra Gór" odnosi się do K2, w kontekście, że jest to najtrudniejsza góra świata. Tyle pracy włożone w książkę i taki babol.
Edit po 2 tygodniach od recenzji - Skontaktował się ze mną autor książki i odnośnie pojęcia "Góra Gór" wyjaśnił, że zostało ono ukute w latach 50-tych XX wieku i odnosiło się wówczas do Everestu, a Góra Gór odnośnie K2 ukuł dopiero Messner, kiedy to poległ na Magic Line na K2 i chciał jakoś usprawiedliwić swoją porażkę. No cóż, czyli wychodzi na to, że sam walnąłem babola posądzając autora o brak zweryfikowania informacji, a zarazem wszyscy mają po trosze rację. Dlatego w ramach odkupienia winy, podwyższam ocenę do właściwej, czyli 8/10. Pierwotnego brzmienia wpisu nie zmieniam, żeby nie cenzurować swej wypowiedzi.