Ciasto ze szczyptą nadziei Sarah Moore Fitzgerald 8,1
ocenił(a) na 95 lata temu „Czasem jednak słowa, które najbardziej chce się powiedzieć, są tymi, które powiedzieć jest najtrudniej.”
Kto z nas nie chciałby spróbować magicznego ciasta, które zmyłoby z nas wszelkie troski?
Jednak zanim przejdziemy do deseru…
Irlandia. Wszystko zaczyna się od mszy za głównego bohatera – Oskara, który został uznany za zmarłego. Z wody wyłowiono rower i buty chłopca, więc prawie wszyscy są przekonani, że Oskar już nie wróci. Są jednak dwie osoby, które nie straciły wiary w jego powrót, mianowicie – jego brat Stevie oraz przyjaciółka Meg. Razem zamierzają zrobić wszystko, by dowiedzieć się, co się tak naprawdę wydarzyło i co mogło skłonić tak pozytywnie nastawionego do życia i przyjacielskiego chłopca do tego, by chciał ze sobą skończyć.
„- Mam na myśli to, że kiedy dorastasz, nadchodzi taki moment, kiedy nagle cały świat wydaje się w zasadzie bez sensu, kiedy przygniata Cię ciężar okrutnej rzeczywistości, jak coś, co spada z nieba.”
Oskar to wyjątkowy chłopiec, który ma dar wyczuwania, że ktoś potrzebuje pomocy. Chłopiec sam jednak nie widzi w sobie niczego nadzwyczajnego i uważa, że każdy taki dar posiada, tylko nie każdy poświęca czas na to, by się w niego wsłuchać. Wymowne, prawda?
Tytułowe ciasto ze szczyptą nadziei to tarta jabłkowa, która zdaje się być rozwiązaniem na każdy problem. W książce każdy, kto tej tarty spróbuje – od razu ma lepszy nastrój. Niemożliwe? A jednak. Między wierszami można wyczytać, że nie tyle chodzi o smak (który jest wyjątkowy),a o świadomość, że za tym ciastem kryje się ktoś, komu zależy na tyle, że przejmuje się naszym losem i chce nam poprawić humor. To bardzo prosta – i jednocześnie bardzo potrzebna - nauka, że zwykła ludzka życzliwość może czynić cuda.
„Ciasto ze szczyptą nadziei” to książka momentami bardzo smutna, gdyż pokazuje jak bardzo „przechlapane” czasami mają Ci, którzy w ludziach widzą tylko dobro, bo przysłania im to sytuacje, w których oczywiste jest, że ktoś z premedytacją czyni coś złego. Ta powieść ukazuje również ludzkie okrucieństwo i zawiść, które pojawiają się już w bardzo młodym wieku.
W tym miejscu muszę powiedzieć, że warto, by po ten tytuł (choć jest to książka dla nastolatków) sięgali również rodzice, by nie zapomnieli jak ważne jest uczyć swoje pociechy tego, że nie można nikogo wyśmiewać i że nie należy iść po trupach do celu. Nie od dziś wiadomo, że nikt nie rodzi się zły i że wszystko zależy od wychowania, a jednak niektórzy czasem o tym zapominają, czego dowodzi fakt, że sytuacje z książki często mają miejsce w prawdziwym życiu.
Jeśli chodzi o bohaterów… Jedna osoba bardzo działała mi na nerwy. Jeśli czytaliście tę książkę lub będziecie czytać – na pewno będziecie wiedzieli o kogo chodzi. Jednak wiadomo, że świat nie składa się tylko z dobrych ludzi i zawsze – niestety – musi się trafić jakiś czarny charakter.
Natomiast sam Oskar i jego braciszek byli tak cudowni, że swoim blaskiem ostatecznie całkowicie przysłonili mi tamtego chodzącego diabła. ;)
„Jedno, co wiem o pokoju, to że nie zawsze jest dobry. Pokój może być kruchy, pokój może być paskudny i może być czymś złym. Pokój zbudowany na kłamstwach to żaden pokój.”
„Ciasto ze szczyptą nadziei” opowiada o tym, że słowa mają moc, dlatego trzeba mądrze je ważyć. Ten tytuł podkreśla również, że dobro zawsze do nas wróci i że jeśli my wyciągamy do kogoś pomocną dłoń, to i do nas ktoś taką dłoń wyciągnie.
Z książki można również dowiedzieć się, że nieporozumienia mogą doprowadzić do nieszczęścia, dlatego ważne jest, byśmy mówili wprost co myślimy i czujemy.
Polecam z całego serca! Jest to krótka książeczka, ale można z niej naprawdę wiele wynieść. Czyta się szybko nie tylko ze względu na fakt, że mamy tu niecałe 200 stron, ale również dlatego, że historia wciąga i posiada tajemnicę, którą jak najprędzej chcemy poznać.
Uważam też, że jest to książka dla ludzi w każdym wieku. Na okładce widnieje co prawda „12+”, ale ja na przykład jestem 22+, a książka skradła moje serce i na koniec doprowadziła mnie do łez. :)
P.S: Czasami się zastanawiam, czy nie jest tak, że nawet książka kucharska doprowadziłaby mnie do łez… Pod warunkiem oczywiście, że byłaby dobrze napisana. ;)
Albo gdyby zawierała przepis na pewien gulasz, który jako dziecko jadałam w barze prasowym, którego już nie ma. Tak, wtedy na pewno bym płakała. :)