Motyl na szpilce Beata Wawryniuk 5,7
ocenił(a) na 47 lata temu "— Ewciu… — Maciek jęknął w słuchawkę. — Powiedz mi, co to za facet. Brat do ciebie przyjechał?
— Nie twoja sprawa.
— Jestem pewien, że brat. Ewka, nie dręcz mnie. Muszę cię zobaczyć.
W tym momencie Leszek, mokry, owinięty ręcznikiem, wszedł do pokoju. Filek, który do tej pory drzemał na pufie, natychmiast zeskoczył na podłogę i podbiegł do wybranka swego kociego serca. Leszek, w doskonałym humorze, zawołał na cały głos:
— Chodź do mnie, maleńka! — złapał kota i przytulił go do policzka. — O tak, dobrze, mmm…"
„Motyl na szpilce” to jedyna napisana przez Beatę Wawryniuk powieść. Powiem szczerze: gdyby było ich więcej, z całą pewnością nie sięgnęłabym po kolejną. Można by ją teoretycznie zakwalifikować do lekkich czytadeł, ale od typu książek oczekuję, że pozwolą mi nieco odpocząć od myślenia, a przy okazji będę miała się z czego pośmiać. Tymczasem lektura „Motyla na szpilce” bardziej mnie zmęczyła niż odprężyła, a przez sto siedemdziesiąt sześć stron zaśmiałam się aż jeden raz — przy fragmencie umieszczonym na początku tego wpisu.
Ewa Bielska ma jeden zasadniczy problem: wokół roi się od zakochanych par, świeżo upieczonych mężatek i coraz częściej mowa o dzieciach, a w jej życiu mężczyzny brak. Dlatego też za główny cel stawia sobie znalezienie kandydata na męża — i z widoczną desperacją zabiera się za realizację planu. O ile można mówić o jakimś planie — zarówno w przypadku życia głównej bohaterki, jak i… pisania tej książki. Autorka funduje czytelnikom obserwację codziennych perypetii Ewy, ale całości brakuje dobrze zdefiniowanego początku i końca: w „Motylu na szpilce” tak naprawdę nic konkretnego się nie dzieje.
Język, jakim napisano książkę, jest mocno potoczny — w sposób, który dla mnie osobiście był irytujący. Bo co za dużo, to niezdrowo. Ponadto zdarzają się błędy — i to z kategorii rażących! Kiedy natrafiłam na hasło „Choć na spacerek”, miałam ochotę przerwać czytanie i zapomnieć, co przed chwilą zobaczyłam.