Jesteśmy społecznością, która kocha książki

Kiedy piszę tę recenzję, jest świąteczny poranek 26 grudnia 2012 roku. Pięć minut temu zatrzasnąłem okładkę książki "2012 Apokalipsa", składając spojrzenie na ostatnim zdaniu. Świat skończył się 5 dni temu. To co teraz się dzieje, to wytwór naszej wyobraźni, wcześniej przygotowana projekcja, która pokazuje, jak będzie wyglądać świat i nasze życie po 21 grudnia 2012 roku, po dacie, według której, ktoś zinterpretował, że nastąpi koniec świata. Koniec wszystkiego co nas otacza. Zawarte w książce "wizje" końca świata, a raczej realne zagrożenia, które czekają i mogą doprowadzić do zagłady planetę, na której żyjemy, dziwnie zbiegają się z datą wyznaczoną przez Majów i z ich słynnym już kalendarzem. Te zagrożenia to na pewno nie atak Marsjan, ale nasilające się burze magnetyczne na Słońcu. Efekt takich burz może doprowadzić do totalnego paraliżu energetycznego na Ziemi. I nie tylko. Ich wpływ spowoduje katastrofy naturalne, jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, niszczycielskie huragany. Wśród zagrożeń dla świata, które mogą doprowadzić do końca jego istnienia, autor zahacza również o przepowiednie Żydów, chrześcijan, islamistów. Różne religie, które prześcigają się w wołaniach, że to "ich Bóg jest Tym Jedynym" stoczą walkę ze sobą na polach Armagedonu. Istnieje też teoria, że nasz Układ Słoneczny, przemierzając Galaktykę wszedł obecnie w strefę oddziaływania energii. Pojawia się również wzmianka o legendarnej planecie Nibiru, wybuchu superwulkanu Yellowstone, wojnie nuklearnej, niszczącej życie na Ziemi i wiele, wiele innych teorii. A wszystko kręci się wokół daty 21 grudnia 2012 roku. Warto sięgnąć po tę lekturę, nie po to, żeby wyśmiać przepowiednie Majów czy innych grup ludzi, ale żeby przekonać się, jakie realne zagrożenia czyhają na naszą planetę, na nas ludzi, którzy ją zamieszkujemy i troszczyć się o nią.