W poniedziałek wieczność wreszcie się zaczyna. Czyli Wojaże Czarnego Łabędzia po zlodowaciałych jeziorach Irlandii Eliseo Alberto 6,7
ocenił(a) na 613 lata temu Czy było to udane podejście? Ciężko stwierdzić, gdyż krótko mówiąc książkę czytało mi się nad wyraz opornie. I jestem pewna, że książka o tak pięknym, absorbującym tytule mogłaby zdobyć moje serce bezzwłocznie i tak niewątpliwie się stało, pomijając pewne mankamenty. Zacznę od bardzo ważnej informacji, którą możemy znaleźć na okładce książki w krótkiej notce na temat autora- "niegdyś asystent Garcii Marqueza, jest dziś godnym następcą mistrza." Słowa, które niewątpliwie zadecydowały o tym, że książka trafiła w moje ręce (dodam, że za śmieszną cenę- 4,90). Jako miłośniczka literatury iberoamerykańskiej, realizmu magicznego i samego Marqueza bez namysłu zaopatrzyłam się w egzemplarz książki. Jeżeli chodzi o wcześniejszy cytat, to owszem, Alberto może i jest godnym następcą mistrza, ale naśladuje Go w sposób nieudolny. Gdybym dostała w ręce tą lekturę, opatrzoną czarną obwolutą- bez widocznego tytuły ani nazwiska pisarza, powiedziałabym śmiało, że jest to jak najbardziej świadoma stylizacja, dodatkowo przesycona groteską w kierunku twórczości Marqueza. Jednakże jestem pewna, że tak nie było. Najprościej rzecz ujmując Alberto przez lata współpracy z Mistrzem, przesiąknął Jego stylem, doborem słów, pomysłami. Zresztą co się dziwić, kto by nie chciał wyciągnąć takich lekcji poprzez obecność przy tworzeniu dzieł pisarza. W każdym razie Alberto brakuje wiele do "Miłości w czasach zarazy", nie wspominając już o "Stu latach samotności"...
Sam zamysł fabuły jest naprawdę ciekawy i gdyby pozbyć się kilku nużących wątków, byłoby o niebo lepiej. Otóż od pierwszych stron poznajemy cyrk Pięć gwiazdek, jak również jego trupę. Jesteśmy świadkami rozpadu cyrku pewnej grudniowej niedzieli, stanowiącej dla każdego bohatera sądny dzień. W ten sposób jedność, jaką był cyrk, rozpada się na kilka osobnych części, które stanowią bohaterowie- samotni, jednocześnie wolni. Zaczynają nowe życie, z dala od cyrkowych przyjaciół i dawnych obowiązków. Jest mag Asdurbal, walczący z szaleńczymi palpitacjami serca na widok pięknej akrobatki Anabelle, klaun Brunno, bliźniacy Caprilesowie, którzy będą zmuszeni nauczyć się żyć osobno, na własny rachunek, brzydula Dziecinka, walcząca o serce siłacza Blasa, Postumo- deklamator wierszy, noszący się z zamiarem otworzenia Szkoły Życia. Krótko mowiąc, cała gama najróżniejszych postaci, odmienne historie, wielorakie uczucia, różnorakie pragnienia.
"Życie jest wieczną walką sprzeczności, bo skłębionym ciemnościom bezustannie przeciwstawia się światło nadziei, a smutkowi materii- słodka obietnica marzenia, i że zawsze można zacząć od nowa, jeśli tylko umie się wybaczyć drugiemu człowiekowi grozę doznanego osamotnienia i własne, częste a przeraźliwe pragnienie śmierci."
"Czas, choć kruszy piramidy i wysusza oceany, nie mógł ponosić całej winy za udrękę
jaka malowała się w tym spojrzeniu- swoje musiał zrobić przede wszystkim brak miłości."
"Jeśli się śmiała, to przez łzy; jeśli wzdychała, to z czarnych głębi melancholii. "Moja dusza mieszka tuż pod skórą- zmierzchy mnie obnażają"- mawiała."
To jedne z moich ulubionych cytatów, a zaglądając na ostatnią stronę, gdzie wynotowałam strony z najpiękniejszymi zdaniami, liczę, że jest ich 20. Tak dziwnie się złożyło, że moja recenzja ukazuje książkę w negatywnym świetle. A więc sprostowanie- książka Eliseo Alberto jest pozycją jak najbardziej godną polecenia, choć mającą kilka wad. Ja czytałam książkę przez pryzmat twórczości Gabriela Garcii Marqueza i myślę, że to było zgubne i sprawiło, że odebrałam ksiązkę w ten, a nie inny sposób. W każdym razie, słowa odnalezione na kartach "W poniedziałek wieczność wreszcie się zaczyna..." odłożyłam głęboko w sercu, bo są bez dwóch zdań piękne, trafne i prawdziwe.