Rum. Życie i przygody Jana Galmota Blaise Cendrars 5,5
ocenił(a) na 36 lata temu ZBĘDNY RUM(OR)
Blaise Cendrars (1887-1961) przez lata konsekwentnie budował swoją legendę – wizerunek wszędobylskiego podróżnika, awanturnika, artysty totalnego, który był wszędzie i znał wszystkich. Często przywołuje się w tym kontekście Arthura Rimbaud, wskazując na powinowactwo życiorysów obu twórców. To według mnie nadużycie, o ile bowiem Rimbaud swoją sławę zawdzięczał w pierwszej kolejności poetyckiemu geniuszowi, a dopiero później burzliwym losom, o tyle w przypadku Cendrarsa, chronologia ta wydaje się być odwrócona, co świadczy o mało chwalebnym kabotynizmie pisarza. Był też Cendrars, jak mawiają Francuzi, prawdziwym „touche-à-tout” (artystą wszechstronnym) – wszedł do literatury od strony poezji, by następnie (pewnie wzorem Rimbauda),porzucić jej pisanie w latach dwudziestych XX wieku i poświęcić się prozie. Wynikł z tego czterotomowy cykl autobiograficznych „Kronik”. „Rum”, jak i omawiane przeze mnie wcześniej „Złoto”, są przykładami flirtu pisarza z beletryzowanym reportażem.
„Rum”, publikowany w odcinkach w grudniu 1930 roku na łamach tygodnika „Vu”, jest historią Jana Galmota (1879-1928) – dziennikarza, pisarza, przedsiębiorcy, podróżnika, wreszcie polityka, a przede wszystkim podobnie, jak sam Cendrars – awanturnika i wyrazistej postaci. Materiały zgromadzone przez Galmota rzuciły nowe światło na aferę Dreyfusa, przyczyniły się do wskazania prawdziwych winowajców. Odnosił też on sukcesy jako handlowiec, stając się potentatem na skalę światową, importując do Francji różne towary. Gdy został deputowanym Gujany (francuskiego terytorium zamorskiego),stał się orędownikiem praw miejscowej ludności, jej przyjacielem i dobroczyńcą. Już na początku, Cendrars nazywa Galmota „współczesnym Don Kichotem”, toteż nie można mieć wątpliwości – Janowi Galmotowi przyjdzie stoczyć walkę z mniej lub bardziej metaforycznymi wiatrakami. Nic dziwnego, taka jednostka nie mogła bowiem budzić sympatii ówczesnego systemu politycznego, który stopniowo, systematycznie zaczął Galmota niszczyć – najpierw niesłusznie oskarżając go w sprawie tzw. „afery rumowej”, rujnując jego majątek i reputację, a w konsekwencji doprowadzając do śmierci w niejasnych okolicznościach.
Wnioski są oczywiste – jednostka, podejmująca walkę z systemem politycznym, zawsze stoi na przegranej pozycji (godzi się dodać, że w atakach na bohatera przodowały prawicowe gadzinówki). Warto też wspomnieć o ciekawej z antropologicznego punktu widzenia stronie reportażu Cendrarsa, związanej z pogańskimi obrzędami religijnymi gujańskiej ludności. W Gujanie na ten przykład, by osiągnąć pożądany wynik wyborczy, nie prowadzi się kampanii, tylko rzuca na kontrkandydata klątwę, odprawiając tajemnicze obrzędy o nazwie „piaye”, specyficzny rodzaj anatemy, mający sprowadzić nieszczęście na drugą stronę.
Jak widać „Rum” miał zadatki na to, by być bardzo dobrą powieścią, czy udanym reportażem. Niestety, na przeszkodzie staje styl Blaise’a Cendrarsa, siermiężny, toporny, pozbawiony jakiegokolwiek polotu. Tak, jak w przypadku omawianego poprzednio „Złota”, przypomina raczej jakieś dzieło niedokończone, konspekt, na podstawie którego miało być napisane dzieło zamierzone. Razi mnie fakt, że autor nie pokusił się o najmniejszy choćby obiektywizm w przedstawieniu postaci, od początku prezentując Jana Galmota jako osobę krystaliczną i genialną, która musiała w końcu stać się ofiarą losu. Czyni to z reportażu Cendrarsa rodzaj współczesnego apokryfu, rodzaj żywotu „laickiego świętego”. Tymczasem historia nigdy nie jest przecież czarno-biała. Brak dynamizmu i przewidywalność powodują zatem, że jest to raczej lektura dla cierpliwych. Niechlujnie prezentuje się również warstwa edytorska utworu – mam wrażenie, że wydawnictwo postanowiło oszczędzić na redakcji tomu – stąd sporo w nim różnego rodzaju potknięć, literówek. Choć, trzeba przyznać, niektóre są zabawne – czy ktoś z Państwa wie na przykład, co to jest „filolozofia”?
Cały czas mam jednak nadzieję, że zacząłem czytać Blaise’a Cendrarsa ze złej strony, że po prostu trafiłem na jego niewłaściwą książkę. Jednak muszę kategorycznie stwierdzić - szkoda czasu, zbędny rum(or). Kupiłem tę książkę za trzy złote, gwiazdek przyznaję tyleż samo.