Joanna Trollope pisze książki, które analizują różne aspekty życia rodzinnego.
W tej książce porusza problem rodzin patchworkowych, czyli dzieci moje, twoje i nasze.
Para, która ma za sobą już inne małżeństwa pobiera się i próbuje stworzyć nową rodzinę. Jedne dzieci czują się zagubione w nowej sytuacji tylko z połową rodziny. Inne, podburzane i źle nastawiane przez matkę buntują się i jawnie okazują niechęć, a wręcz wrogość i bunt ze strajkiem głodowym włącznie.
Autorka nie boi się trudnych tematów i ciekawie opisuje wybrany problem na przykładzie psychologicznych portretów bohaterów.
Zazwyczaj każda relacja wymaga jakichś kompromisów, a tu wymagania są szczególnie trudne, bo sytuacje jest niezręczna i delikatna.
Książka ma raczej słabe oceny, bo faktycznie pisarka nagromadziła w niej sporo problemów, ale zgrabnie połączyła wszystkie wątki. Zresztą według mnie takie książki też są potrzebne, choćby po to by docenić własne spokojne związki bez wojen psychologicznych.
Mieszane uczucia. Czytało się dobrze, historia banalna, lecz wciągająca, autorka bardzo dobrze orientuje się w niuansach relacji międzyludzkich, bohaterowie żywi, plastyczni .... dopóki się nie odezwali. Bo nagle okazuje się, że bohaterowie deklamują kwestie włożone im w usta przez autorkę, ekstrapolując swoje życie, problemy i ich rozwiązywanie w kilku liniach dialogowych. U jednych postaci to nawet zagrało całkiem naturalnie (Dilys i Harry),u innych sztucznie i niewiarygodnie (Judy, Lindsay). Niemniej ludzie tak nie rozmawiają ze sobą, nie znajdują adekwatnych słów, zdań na swoje życie, nie potrafią spojrzeć na siebie z boku i dokonać autoanalizy. Wkładając im w usta własne pomysłu autorka idzie na łatwiznę, a powieść traci na autentyczności.. Poza tym istotnym aspektem, wszystko inne zagrało, stąd mieszane uczucia.