Co do obrazków - niektóre zapierają dech w piersiach, bo są tak dobrze narysowane, a kolejne są tak brzydkie, że odechciewa się nam patrzeć na nie.
Fabuła, no o oddziale samobójców, nic tu dodać nie można.
Lecz dialogi lub jakiekolwiek przemyślenia wypadły fatalnie. Nie wiem czy to wina tłumaczenia, czy niestety tak denny jest oryginał. Niektóre teksty są niezmiernie żenujące i trudno się je czyta przez to.
NAJBARDZIEJ ZABÓJCZA Z GOTHAMSKICH PIĘKNOŚCI
Jakiś czas temu recenzowałem tom Batman Arkham poświęcony Ra’sowi al Ghulowi. Pozycję całkiem udaną, ale nie do końca spełnioną przez wzgląd na dobór komiksów, które się w niej znalazły. Inaczej rzecz ma się ze zbiorem poświęconym Poison Ivy, który niemal doskonale zajął się tematem, dając nam najlepsze i najważniejsze opowieści z tą postacią. Jednak nie tylko kompleksowością album ten góruje nad Ra’sem, ale też i jakością poszczególnych opowieści, dzięki którym poznajemy wszystkie strony tej złożonej i intrygującej postaci i przemiany, jakim ulegała w ciągu ponad pięćdziesięciu lat swojej kariery.
Tradycyjnie zacznę od zawartości. Jak się można domyślić, album otwiera debiut Poison Ivy w #181 zeszycie serii Batman z 1966 roku. Rzecz, jak na tamte czasy przestało, naiwna, ale mająca swój urok, o czym mogli przekonać się polscy czytelnicy w jednym z tomów Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics. Później dostajemy rozpisaną na dwa zeszyty World’s Finest Comics (1978) opowieść o wspólnej przygodzie Poison Ivy i Wonder Woman, gdzie czeka nas również geneza naszej zielonej łotrzycy, całkiem zgrabnie rozpisana przez Gerry’ego Conwaya – tego samego, który wstrząsnął światem komiksu, uśmiercając Gwen Stacy. Część o klasycznych komiksach wieńczy kolejna jego opowieść, tym razem o powrocie Trującego Bluszczu.
Całość mojej recenzji na portalu GWD: http://www.gothamwdeszczu.com.pl/blog/batman-arkham-poison-ivy/