Julia. Dom cezarów Michał Kubicz 9,3
ocenił(a) na 614 tyg. temu Może napiszę to na samym początku, żeby być fair: tak, pan Michał Kubicz ma ogromną wiedzę o starożytnym Rzymie i o dynastii julijsko-klaudyjskiej. I nigdy ani nigdzie nie napisałam, że jest inaczej. Gdybym miała oceniać stopień jego wiedzy, to bym nie oceniła 10/10 - w ogóle bym nie oceniła, bo mnie przewyższa poziomem i nie ma tu z czym dyskutować.
Ale - niestety bądź stety - nie oceniam tu tylko stanu wiedzy, którą Autor niewątpliwie posiada. Oceniam tu również walory literackie. I proszę mi wybaczyć, ale to jest powieść, a nie książka popularno-naukowa. I jako taką zamierzam ją ocenić.
A pod kątem literackim jest, niestety, tak sobie. Przede wszystkim przez płaską kreację bohaterów, którzy w najlepszej sytuacji są jacyś, bo są przerysowani, ale wtedy przynajmniej mają więcej niż jedną cechę (Agryppa). Gorzej, jak są przerysowani z tylko jedną cechą, bo wtedy wychodzi to dosyć słabo. Jak w przypadku Liwii, która jest baśniową Macochą, stojącą w jednym szeregu z panią Tremaine z "Kopciuszka" oraz ze Złą Królową z "Królewny Śnieżki". Ale to nie jest baśń, to jest książka o prawdziwych ludziach, którzy kiedyś istnieli. A prawdziwi ludzie mają to do siebie, że są skomplikowani - przynajmniej ci, którzy ukształtowali losy ówczesnego świata pod własne widzimisię. Zatem nie wierzę w Liwię głupią, w Liwię zawistną, w Liwię na tyle dziecinną, by kazała pasierbicy chodzić w "zgrzebnej szacie". Liwia w tej części jest tak zła, że aż głupia w swoim postępowaniu i jest mi z tego powodu przykro, bo bardzo lubię Liwię.
Kreacja Julii również mnie trochę rozczarowała, ale przeczytałam posłowie, poza tym, śledziłam kulisy powstawania tej powieści na tyle, na ile Autor się nimi dzielił i powiedzmy, że rozumiem cel, jaki panu Kubiczowi przyświecał. W sumie to fajne, że ta znana przez nas współczesnych jako "zdegenerowana" i "zepsuta do szpiku kości, femme fatale" Julia Augusti jest tutaj zagubioną i naiwną nastolatką, trochę niewinną, trochę na uboczu. Dzieckiem, którego nikt nie chce, a równocześnie chcą je wszyscy - by je wykorzystać. I to jako zabieg jest świetne (bo ja generalnie lubię wszelkie innowacje w postrzeganiu historycznych postaci),ale samo wykonanie zdawało mi się być trochę na słowo honoru. To znaczy - przyjmuję, że jest naiwna i zagubiona, bo Liwia się nad nią infantylnie znęca. Ale same sceny, by to ukazać były trochę nie do końca przekonywujące.
I tak samo podoba mi się kreacja Marka Agrypy jako tego złola (nie pamiętam już, do kogo porównał go Autor w poście, do kogoś z aparatu komunistycznego ZSRR - też fajne). Tylko, że znowu to takie przerysowane. I jest mi przykro, bo przerysowanie rzadko kiedy może się przysłużyć - zarówno samej postaci, jak i jej Twórcy, głównie dlatego, że to zabieg, w którym łatwo przekroczyć granicę tego, co jest "fajne" i zapuścić się w otchłań tego, co jest "krindżowe". I tak, Marek Agrypa terroryzujący rodzinę wyszedł nieco "krindżowo". Ale doceniam sam zamysł, bo jest świeży. Szczególnie w porównaniu do kreacji z serialu "Rzym", gdzie Agrypa jest pocieszny i dobrotliwy. (Tam w sumie to Mecenas jest dwulicowy i chytry).
Same wydarzenia też wydają mi się trochę klejone na ślinę. Te, które wywodzą się z historii są okej, ale te, które nie - odczuwam to jako naginanie fabuły pod to, by robić dużo dramy, dużo konfliktów (które niekoniecznie służą postaciom) i to tylko po to, by było dramatycznie. Naiwne jakieś to wszystko. Ja wiem, że to Rodzina i to pewnie było kroczenie na ostrzu noża, ale może bez nieustannej dramy.
Zatem, jeśli miałabym podsumować, to powtórzę (bo znowu wyjdzie chryja na Fejsie, jak po mojej poprzedniej ocenie :) ): NIE, nie mam zamiaru mówić, że "łe, głupia książka, wcale tak nie było". Bo pewnie było. Tylko dlaczego zamysł wypada super, a wykonanie gorzej? Owszem, w poprzednich powieściach też zdarzało się przerysowanie (Mesalina w "Agrypinie" :D),ale jakimś cudem było jeszcze brane w ryzy przez inne czynniki. Natomiast od ostatnich dwóch powieści (tej oraz "Liwii") widzę ten baśniowy podział na "dobrych i niewinnych" oraz na "SaMo ZuO" - a to się nigdy nie obroni. (Może obroniło się w przypadku Vladimira Harkonnena w "Diunie", ale baron - w przeciwieństwie do tutejszej Liwii - miał w sobie coś więcej niż tylko dziecięcą złośliwość).
Proszę mi wybaczyć, muszę się wyzłośliwić, bo kibicuję panu Kubiczowi w pisaniu powieści o starożytnym Rzymie, postawiłam mu poprzeczkę bardzo wysoko, mam oczekiwania po "Agrypinie" i po "Tyberiuszu". No i wierzę, że jedna okropnie niska ocena, jaką jest 6/10 doda wiarygodności książce, bo same wysokie oceny niespecjalnie wzbudzają zaufanie czytelników. :)
Na plus - przynajmniej, w porównaniu do "Liwii", nie było nic niewnoszących scen seksu, co doceniam.
Założenia bardzo mi się podobały, wykonanie gorzej.
I nie, nie dam 9/10 lub 10/10 tylko dlatego, że Autor ma wielką wiedzę. Nie dam, bo to jest powieść. A jako powieść, literacko, nie jest na 9-10/10.