Nie dość, że kretyński tytuł, to taka ,,wiocha'' wewnątrzkadrowa, że aż głowa boli. Gość jest nieśmiertelny, więc wszystkich wybija, bo taki ma kaprys. Scenariusz na poziomie planktonu bez rozwoju. Serwujący ultra-przemoc w ultra tanich okolicznościach. Dobrze, że bohater chce przestać być bogiem, dla którego przeżycie w płomieniach to letnia przeprawa. Granat wybucha w zamkniętej przestrzeni? Strzelają na odległość czterech cali? Co go to obchodzi. Przeżyje najbardziej nieprawdopodobny scenariusz, jakie wymyśliło twoje dziecko po wychyleniu trzech butelek Piccolo. Żenujący tytuł, który nadaje się na rozpałkę w zimnych porach. Jak łatwo dzisiaj być artystą, skoro wszystko wydają.
Związek Radziecki. Czasy zimnej wojny. Abram Adams wychowywany tak by jak najlepiej służyć ideom socjalistycznym, zostaje wysłany na tajną misję by dotrzeć tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Niestety, zagubiona w odległych zakątkach kosmosu wyprawa natrafia na coś nieznanego. Po kilkudziesięciu latach odmieniony Abram powraca na Ziemię, ląduje w Australii i zostaje uznany za bóstwo. Okazuje się, że potrafi kształtować czasoprzestrzeń wedle własnej woli. Brzmi intrygująco? I słusznie, bo "Divinity" to kawał solidnego, fantastycznie zilustrowanego komiksu. To taki mix sci-fi i superbohaterszczyzny, który bardzo ciekawie wpisuje się we wszechświat Valianta. Dość złożona, niejednoznaczna historia, która nie męczy czytelnika i daje nadzieję na coś więcej. Jedyne co mi przeszkadzało to nieco chaotyczna narracja. Muszę szczerze przyznać, że do tej pory jakoś szczególnie nie interesował mnie ten tytuł. Jednak po lekturze tych czterech zeszytów wiem, że czekam i na pewno sięgnę po "Divinity II" jak tylko zostanie wydany.