Dom po drugiej stronie lustra Vanessa Tait 5,7
ocenił(a) na 68 lata temu http://olejszkoleczytajksiazki.blogspot.com/2015/10/panna-pryszcz-i-nieprzyjaciele-dom-po.html
"Dom po drugiej stronie lustra" dość mocno mnie zawiódł. I nawet nie chodzi o to, że był słaby. Bo nie był. Ba! Był dobry. Ale to nie to czego spodziewa się przeciętny Alicjomaniak. Całość ma wypełniać lukę powstałą po zaginionych stronach dziennika Charlesa Dodgsona( Lewis Caroll to tylko pseudonim. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale zawsze lepiej o tym wspomnieć). I tłumaczy. Ale niezbyt przekonująco. Całość nadrabia co prawda olbrzymia ilość nawiązań, jednak równie duża ilość szczegółów jest przeinaczona bądź pominięta.
Maria Prickett zwana przez swoje nieletnie wychowanki z powodu niezbyt przyjemnej aparycji oraz charakteru również panią pryszcz jest guwernantką. Ma 28 lat wciąż będąc niezamężna. Jak na czasy Wiktoriańskie jest to prawdziwy skandal! Zostaje ona zatrudniona w domu państwa Lidell, jej zadaniem jest nauczanie trzech córek Lidellów- najstarszej Iny, średniej Alicji oraz najmłodszej Elżbiety( w polskiej wersji Elisabeth przetłumaczono jako Edytę, jednak ja wolę trzymać się Elżbiety będącej bardziej wierną oryginałowi). Nie jest ona najlepiej wyedukowaną osobą, dlatego lekcje z nią są zwykle nudne a wiedzę przyswaja się tylko i wyłącznie z podręczników. Pewnego dnia spotyka ona pana Dodgsona- matematyka pracującego na uniwersytecie Oksfordzkim. Z początku jest on obiektem jej żartów i złośliwośći- mały, powykręcany, jak to Maria ujęła "gładki" oraz jąkający się wykładowca był obiektem wręcz idealnym do wszelkiego rodzaju szyderstw. Ale czas tak jak wszytsko przemija. Z każdą wizytą matematyka wydaje jej się on coraz bardziej interesującą osobą.
Podsumowując. Mamy tutaj najklasyczniejszy z najklasyczniejszych romansów. Od zera do kochanka? Na szczęście nie. To tylko pozór. Tait ukazuje nam historię miłości nieszczęśliwej, jednostronnej. Miłości, która nigdy się nie rozwinie. Miłości pełnej niedopowiedzeń i niespełnionych fantazji. Ale zaraz, czy to nie miała być przypadkiem książka o Alciji? Miała, i jest. Niestety w niesatysfakcjonującym stopniu. Sama panna Lidell jest w to zangażowana, dość mocno. Właściwie to właśnie ona mąci w związku. Niestety( tak, wiem NADUŻYWAM tego słowa) osoba która miała być głównym atutem tej ksiązki gubi nam się w tym wszystkim. Maria, oraz irytacja jaką wywołuje u czytelnika wychodzi na pierwszy plan. W sumie nie ma w tym nic złego, wkońcu to z jej perspektywy miała być opowiedziana historia, więc emocje które przeżywa są równie ważne jak cała reszta. Niestety( HA! Użyłem "niestety" trzeci raz w jednym akakpicie! Ktoś przebije?) nie tego się spodziewałem. I tyle. A co dokładniej mnie rozczarowało, a co ucieszyło? Zapraszam do akapitu niżej!
Zacznijmy od rzeczy które wywołały szerokiego banana na mojej twarzy. Po pierwsze nawiązania! Niektóre widoczne na pierwszy rzut oka( scena podróży łódką Lewisa Carolla oraz córek państwa Lidell, którą każdy fan Alicji zna z wstępu),kolejne również dość wyraźne, jednak tylko dla osób z Alicją silnie zapoznanych( "Na co komu książka bez obrazków?" pada aż dwa razy!) po te najbardziej subtelne( stresowe doznania Marii, której wydaje się, że na przemian powiększa i pomniejsza się. Znamy skądś zmiany rozmiarów prawda?). Oprócz nawiązań do "Alicji" mamy również aluzje do innych dzieł dziecięcych tamtego czasu. Chociażby rymowanka o dziewczynce która doszczętnie spłonęła bawiąc się zapałkami przypomina mi wierszyk o Kasi ze zbioru makabrycnych opowieści dla dzieci "Złota różdżka". Świetnym pomysłem było również pokazanie Alicji taką jaka naprawdę była. Nie uświadczymy tutaj słodkiej, ckliwej i wyidealizowanej dziewczynki, o nie! Spotkamy tutaj Alice autentyczną. Świadomą swojego uroku, przedrzeźniającą wszystko i wszystkich rozkapryszoną "małą księżniczkę. Postać którą czytelnik niejednokrotnie będzie miał ochotę zadusić. Jednocześnie postać najbardziej barwną. Elżbieta i Ina wypadają przy niej po prostu blado, pan Dodgson wypada jak zwykły pantoflarz, Maria z kolei jest wybitnie nie interesująca.
A wady? Ich również jest dużo. Po pierwsze. Autorka wzięła sobie za zadanie opisanie historii Alicji taką jaka byłą naprawdę. Stara się to robić jak najbardziej konsekwentnie, jednak polega na najprostszych kwestiach. Mnie do białej gorączki doprowadzał każdy fragment w którym wspominane były "blond włosy Alicji". Czytając je miałem ochotę skoczyć z klifu. Bo może i Disneyowska Alicja, jak i ta zapisana w pokulturze były blondynkami, ale oryginalna Alicja Lidell posiadała włosy ciemnobrązowe. Mały szczególik, a jakże irytujący. W powieści występuje więcej odstępstw od normy. Jak chociażby kwesti rozejścia się dróg Dodgsona i Alicji. Akualnie powszechnie przyjętym jest, że spowodowała je Ina, w książce z kolei odpowiedzialna za całe zło jest Maria. Ta kwestia akurat może pozostawać sporna, ponieważ w gruncie rzeczy nikt nie wie jak było naprawdę, a cała teoria spiskowa oparta jest na domysłach i niejasnych dziennikach. Natępną jednak nie ostatnią wpadką jest wątek miłosny na lini Maria-Dodgson. Niezbyt przekonujący, do tego żadne z nich w wydaniu *historycznym* nie żywiło do siebie uczuć. Niepotrzebnie wprowadzono również fikcyjną postać pana Wiltona, która za zadnie miała jedynie namieszać w tej niezbyt autentycznej relacji. Najpoważniejszym minusem jest nierówność. Niektóre fragmenty przeczytamy z zapartym tchem, a inne będą nam się dłużyć i zniechęcą do czytania. Przez to nie jestem w stanie jednoznacznie określić tej książki.
Kończąć. "Dom po drugiej stronie lustra" nie jest opowieścią złą. Potrafi dostarczyć rozrywki, jednak potrafi również zirytować. Jeśli lubisz "Alicję..." jednak nie wymagasz czegoś świetnego możesz bez wyrzutu po nią sięgnąć. Jednak jeśli wiążesz z nią większe oczekiwania narażasz się na poważne rozczarowanie. Jest to moje trzecie spotkanie z wydawnictwem Czwarta strona, i jak dotąd najgorsze. Wciąż jednak nie jest aż tak złe.
Moja ocena: 6/10