36 i 6 powodów by zabić Lukas Wilski 6,3
ocenił(a) na 39 lata temu Myślicie, że rola gangstera to taka prosta fucha, co? Tak jak na filmach? Nic, tylko rabować, gwałcić i wymachiwać pukawką do wszystkiego, co się rusza? Hm? Trzeba mieć łeb na karku i jaja jak kokosy, by zacząć coś znaczyć w tym mieście. A żeby znaczyć, to trzeba najpierw coś sobą zaprezentować, a żeby coś zaprezentować, to trzeba mieć na to szansę. Wy swoją dostaliście i spieprzyliście w każdym calu. Więcej okazji nie będzie…”*
*zaprezentować – reprezentować?
Czy „36 i 6 powodów by zabić” to zła książka? Raczej wypada stwierdzić, że jest ona niespójna i niekompletna, jako coś co mielibyśmy uznać za gotową, skończoną propozycję dla czytelnika, ale zacznijmy może od samego autora. Otóż ów autor, Lukas Wilski, jest … No właśnie. Nie wiemy kim jest tajemniczy Lukas Wilski. O autorze nie znajdziemy praktycznie żadnych informacji, zarówno na okładce samej książki, jak i we wszechwiedzącym internecie. Można jedynie domyślać się, że pochodzi on z Krakowa, bądź też zwyczajnie uznać, że mamy do czynienia z powieścią napisaną pod pseudonimem. To drugie przypuszczenie wydaje się być bardziej prawdopodobne (nazwisko Wilski brzmi podobnie do nazwisk bohaterów pojawiających się w książce) i to może pewne sprawy wyjaśniać.
Na odwrocie książki czytamy, że oto będziemy śledzić losy niejakiego Jana Wrotowicza, który żyjąc na pograniczu świata przestępczego i zwykłej codzienności, wskakuje w nurt kryminalnego chaosu… A wszystko to rozgrywać się będzie w Krakowie będącym miastem rodem z gangsterskich lat trzydziestych. I w tym miejscu należy zaznaczyć, że nie jest to misterna próba odtwarzania przedwojennego Krakowa, co mogłoby sugerować inspiracje choćby Markiem Krajewskim i wyobrażanym przez niego Wrocławiem, jako miejscem mrocznym i występnym, gdzie poznajemy policjanta kryminalnego Eberhardta Mocka. Wprawdzie obu bohaterów – Wrotowicza i Mocka – łączy wspólna cecha, jaką jest pedantyczność.
Książka została podzielona na kilka rozdziałów, które tworzą cztery ostatnie dni lipca. Każdorazowo, pomiędzy zmianami akcji w rozdziałach, pojawia się ilustracja popielniczki z wetkniętym w nią dymiącym papierosem – na popielniczce widnieje napis „trouble” (?). Narracja prowadzona jest zarówno w pierwszej (Wrotowicz),jak i w trzeciej osobie. Konstrukcja fabuły jest bardzo prosta. Książka zaczyna się i kończy tą samą sceną, zaś to, co dzieje się pomiędzy nimi ma rzecz jasna doprowadzać nas do stopniowego wyjaśnienia całej sprawy. A jeśli już mowa o samej sprawie, to jest ona prosta i nad wyraz nieskomplikowana – rywalizujące ze sobą gangi zaczynają się wzajemnie eliminować, a wśród nich lawiruje i krzyżuje szyki były policjant śledczy Jan Wrotowicz oraz tajemniczy morderca gangsterów. Ot całe sedno sprawy. Co prawda autor sili się na jakąś skomplikowaną i zaskakującą intrygę, która miałaby splatać wszystkie pojawiające się w książce wątki, ale w efekcie otrzymujemy sytuacje i dialogi przypominające rodzinne perypetie godne serialowego suspensu, gdzie bohaterowie raczą się niewidzialną herbatą…
To co bije po oczach od samego początku, to nadmierna słabość autora do stylizowania każdej sceny, gdzie z uporem maniaka estetyzuje napotykane przez nas wnętrza, czy elementy garderoby, co oczywiście nie jest w tym wypadku zanurzaniem się w przeszłość i odkrywaniem wizerunku przedwojennego, czy też powojennego Krakowa, a zaledwie opisem klisz z amerykańskich filmów w stylu noir, gdzie autor ucieka się jedynie do umieszczania najbardziej kojarzących się z tym gatunkiem rekwizytów. Toteż w każdym wnętrzu na suficie będzie widoczny leniwie pracujący wiatrak, zaś niemal każdy gangster będzie nosił Fedorę z szerokim rondem, wypastowane mokasyny, a jego wiernym kompanem będą do wyboru: magnum, bębenkowy thompson, koktajl mołotowa, czy Luger. Kobiety będą zaś palić papierosy przez szklane fifki będąc ubrane w długie połyskujące suknie, bądź też pojawiać się będą niczym kuszące zjawy przeciągając się w łóżku i kreśląc kostką lodu mokre ślady na ciele… Wszyscy bohaterowie przeważnie popijają ciemny alkohol, palą zagraniczne cygara, wystrzeliwują „powietrznego całusa” i rozbijają się do wyboru: Cadillackiem, Plymouthem, Packardem, Camaro czy też Lincolnem. Do tego uczęszczają do takich lokali, jak Smooth, gdzie czarnoskóra piosenkarka śpiewa „Ain’t no sunshine”, czy Kwaśna Tequila (że wspomnę jeszcze o hotelu Las Vegas),zaś w gazecie „Głos Krakowski” pojawi się iście sensacyjny nagłówek „Kto wygryzł Kamila Keatona?!”. Tyle jeśli chodzi o klimat dawnego Krakowa. Oczywiście znajdziemy tu krakowskie ulice, mosty, place, wreszcie rynek, cytadelę, czy nawet teatr Słowackiego, ale w dalszym ciągu Kraków będzie sprawiać wrażenie dzielnicy, względne enklawy w środku wielkiego miasta (gdzieś w Ameryce),którą zamieszkuje mniejszość europejska. Z typowo polskich akcentów mamy tu jedynie białą Syrenę Sport oraz obraz Wyspiańskiego.
Pełna recenzja na:
http://moznaprzeczytac.pl/36-i-6-powodow-by-zabic-lukas-wilski/