Trzcina, która wyginała się sto razy, będzie bardziej giętka niż młoda gałązka, która musi się dopiero uczyć, jak nie pęknąć '.
Najnowsze artykuły
- Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
- Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
- ArtykułyEkranizacja Chmielarza nadchodzi, a Netflix kończy „Wiedźmina” i pokazuje „Sto lat samotności”Konrad Wrzesiński8
- ArtykułyCzy książki mają nad nami władzę? Wywiad z Emmą Smith, autorką książki „Przenośna magia“LubimyCzytać1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Erwin Mortier
1
7,6/10
Pisze książki: literatura piękna, czasopisma
Urodzony: 28.11.1965
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.plhttp://www.erwinmortier.be/
7,6/10średnia ocena książek autora
89 przeczytało książki autora
158 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Popularne cytaty autora
Cytat dnia
Czuję czasem w środku, że powoli przekształcam się w ten czy inny matowy, bezbarwny metal, który słabo rezonuje. Coś jak cynk albo cyna, rów...
Czuję czasem w środku, że powoli przekształcam się w ten czy inny matowy, bezbarwny metal, który słabo rezonuje. Coś jak cynk albo cyna, równie solidne co szare'.
3 osoby to lubiąCzy dzisiaj tak mocno wieje, czy to moje myśli?
2 osoby to lubią
Najnowsze opinie o książkach autora
Pieśni bełkotu Erwin Mortier
7,6
„Pieśni bełkotu. Mamine godzinki”, Erwina Mortiera, to bardzo trudna w odbiorze i przenikająco smutna twórczość. Choć przyjmuje nieco formę powieści, zdecydowanie nią nie jest. Autor łączy w sobie elementy powieściowe z czymś na kształt pamiętnika, dzięki czemu otrzymujemy niezwykle poetycką całość. W tym zbiorze bardzo intymnych zapisków śledzimy niewielki fragment życia samego autora, a razem z nim jego rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem matki.
To bowiem matka autora, kobieta fizycznie wciąż jeszcze w kwiecie wieku, jest główną, choć nieobecną bohaterką tej książki. Nieobecną z powodu postępującej choroby. Zdiagnozowany u niej Alzheimer stopniowo, w coraz szybszym tempie, wyniszcza tę niegdyś pełną życia kobietę, której nikt nie mógł przerwać w prowadzonej rozmowie. Dziś razem z autorem obserwujemy jej psychiczną degradację.
Kroki stawiane coraz ostrożniej, a mimo to i tak prowadzące do upadku; kolejna próba podjęcia rozmowy, grzęznąca już na początku, ponieważ doskonale znane słowa zaczynają zanikać w otchłani niepamięci szybciej, niż sformułowana zostanie myśl. Na tyle szybko, że jedynym ratunkiem pozostaje wzrok pełen rozpaczy, skierowany do męża, by ten przywrócił wskazywanemu przedmiotowi nazwę i znaczenie. Nagłe zapominanie tego, o czym rozmawiało się przed krótką chwilą; gubienie się w układzie własnego domu, w którym spędziło się wiele dekad. Aż w końcu powolne zapominanie imion najbliższych, choć jeszcze zna się ich twarze i rozpoznaje je, gdy przychodzą się przywitać. Do czasu. Dzień, w którym twarze synów i córek staną się maskami obcych ludzi, zamiast matczynej miłości budzącymi przerażenie, przychodzi szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał.
Erwin Mortier swoją opowieść snuje na dwa sposoby. Fragmenty bezpośrednio dotyczące codzienności, pielęgnowania chorej matki, pomocy pogrążającemu się w depresji ojcu i kolejnych rozmów z rodzeństwem, są oszczędne w słowa. Dokładnie tak, jak próba podjęcia kontaktu z chorą matką. Krótkie, urywane, wyciągając z otchłani pojedyncze fragmenty, by umieścić je w całości. Przeplatane są jednak z najbardziej intymnymi wspomnieniami autora. Sięga w nich do lepszych dni swojego życia, do czasów dzieciństwa, gdy wszystko było inne, czy chociażby kilka lat wstecz, gdy jego matka walczyła z inną chorobą, która wówczas wydawała się śmiertelnie niebezpieczna. Nawet mimo tego tamte chwile wydają mu się być lepszymi. Wtedy przynajmniej on miał matkę, a matka miała jego. Dziś ta relacja została postrzępiona, porozrywana i zdecydowanie jednostronna.
Lektura „Pieśni bełkotu” boli. Im starszych rodziców czy dziadków się posiada, im starszym jest się samemu, tym bardziej boli i przeraża. Mortier tematu demencji nie ubarwia i nie przerysowuje. Pisze o niej wprost, relacjonując kolejne historie wzięte z własnego życia. I to jest właśnie najstraszniejsze, że czytelnik nie może poznanych treści zaczepić gdzieś w świecie fikcji i tam zostawić. One przyczepiają się do świadomości, że taka choroba dopaść może każdego, nagle i powoli, ale bardzo skutecznie odrzeć z całego człowieczeństwa, jakie zdobyło się przez swoje życie. Odrzeć z prywatności, ze świadomości, zabierając każdą cząstkę nas, oddając w zamian przeżute resztki, które człowiekiem są już tylko z wyglądu.
Ból, który towarzyszy lekturze tej książki nie umniejsza faktu, że jest to naprawdę piękne i doskonałe warsztatowo dzieło. I bardzo ważne, uświadamia nas bowiem o wielu cennych rzeczach, o których na co dzień się nie myśli, często nie zdając sobie nawet z nich sprawy.
Po bardziej szczegółową recenzję zapraszam do siebie - https://kulturalnynihilista.pl/piesni-belkotu-mamine-godzinki-erwin-mortier-belgia-cz-5/
Pieśni bełkotu Erwin Mortier
7,6
"Jakie to uczucie, kiedy widzisz, że otaczający cię świat traci kontury, cała sieć języka i pamięci języka, zawieszona nad rzeczami tak niepozornie, iż dostrzegamy ją dopiero, gdy pojawiają się w niej dziury? Czy wszystko zachodzi wtedy mgłą, czy przeciwnie, wyostrza się, kiedy to co niewypowiedziane, rośnie w siłę?"
Erwin Mortier uraczył nas niezwykle intymną, bolesną opowieścią o chorobie, która zabrała mu matkę, jeszcze za jej życia. To zapis chwil będących symptomami postępującego Alzheimera, to zapis codziennych zdarzeń, które autor wychwytywał, z bólem serca, zdając sobie sprawę, jak niewiele pozostało z dawnej duszy jego matki. W tej osobistej opowieści autor zastanawia się również nad swoją osobą, nad tym jak choroba jego matki wpłynęła na niego samego, jakie myśli odblokowała w jego głowie. "Pieśni bełkotu" więc, to historia bólu, wewnętrznej walki całej rodziny, w której to każdy z osobna przeżywa swój własny dramat. Tu każde ze słów ma swoją moc, ponieważ jest ich w rzeczywistości tak niewiele. Mamy ciarki na plecach, łzy w oczach, mimo że w samym tekście nie dzieje się wiele. Autor jest oszczędny w słowach - wydaje się, że te emocje wzbudza to jego milczenie, słowa proste, ale o mocnym przekazie, doskonale obrazujące cały dramat. Tu dużo dzieje się gdzieś pod tekstem, między słowami - czujemy jak ciężkie słowa wypadają z ust, ledwo przebijając się przez gulę tkwiącą w gardle. Erwin Mortier nie unika mocnych słów, potrafi nazwać rzeczy takimi jakie są, dlatego też ta lektura nie jest lekka w odbiorze. Musimy nastawić się na dawkę gorzkiej prawdy, o której autor mówi głośno, choć to nie jest łatwe zadanie.
Wraz z tą odwagą w wypowiedziach idzie w parze urzekający, pełen poetyckości język autora. I to jest coś, co od razu rzuciło mi się w oczy i oczarowało moje serce. Tu niemal każde zdanie jest piękne - choć tak jak zaznaczałam, autor nie boi się mocniejszych słów. I tu tkwi wyjątkowość, bo niełatwo jest w byciu dosłownym, zachować subtelność, złożyć myśl tak by mogła służyć za cytat chętnie powtarzany przez innych.
A w tej lekturze chciałoby się dosłownie oznaczyć cały tekst, bo tu gdzie nie zajrzą twoje oczy, tam piękno, tam głębia, tam krótka myśl, która powoduje masę refleksji.
Autor chcąc zobrazować nam proces zachodzący w umyśle matki, stosuje wiele nieoczekiwanych metafor, porównań, co bardzo ubarwia tekst, jeszcze mocniej zbliża nas emocjonalnie.
Czuć ten ból, który aż pali, gdy patrzysz jak znika to co było dotąd oczywiste.
Czuć bezradność wobec choroby, która ogołaca ze słów, ze wspomnień, z uzbieranego doświadczenia.
Czuć natłok wspomnień, które wywołują jeszcze większe rozczarowanie, że to co było, zniknęło na zawsze.
Czuć obawę przed tym co przyniosą kolejne dni, co przyniesie przyszłość.
Czuć wstyd, że chciałoby się to zakończyć, już nie widzieć tego wszystkiego, nie musieć z tym żyć każdego dnia.
Czuć pustkę - za życia.
To już moje drugie literackie spotkanie z chorobą Alzheimera. Znów dotkliwe, znów budzące masę pytań, bez odpowiedzi. Wyobraźcie sobie, jak okrutna to choroba - która zabiera to co najdroższe w naszym życiu, to co budowaliśmy latami, to co miało być trwałe, to czego nikt patrząc logicznie zabrać nam nie może.
A jednak... wszystko może runąć niczym domek z kart.
Człowiek bez historii. Nie ma znajomych twarzy, nie ma znajomych miejsc. Ziejąca pustka, której już nic nigdy nie wypełni.