O czym myślimy, kiedy mówimy o miłości

Czwarta_Strona Czwarta_Strona
12.02.2015

Zapomnijmy na chwilę o micie romantycznej miłości mielonym przez popkulturową maszynkę, zwłaszcza w okolicach Walentynek. Zajmijmy się dziś tym, o co tak naprawdę w tej serduszkowej tęczy chodzi. O czym myślimy, kiedy mówimy o miłości.

O czym myślimy, kiedy mówimy o miłości

Tabu. To słowo mogłoby być dobrym synonimem słowa „seks”, które na ustach wielu ludzi jeszcze w latach 60. brzmiało obrazoburczo. Życiem większości rządziła hipokryzja. Nawet medyków zajmujących się ginekologią ograniczała wiktoriańska mentalność. Wyobrażacie sobie, że lekarz nie mógł wypożyczyć książki z biblioteki z rysunkami genitaliów? Był to przywilej tylko dla profesorów zwyczajnych. 

W takim pruderyjnym, dusznym klimacie przyszło prowadzić badania Williamowi Mastersowi oraz Virginii Johnson, którzy dla seksuologii zrobili tyle, co Freud dla psychologii. Udało im się stworzyć nierozerwalny duet, który przeszedł do historii niczym Procter & Gamble czy Dolce & Gabana.

Świat przypomniał sobie o nich przy okazji popularnego serialu „Masters of Sex”, w którym w postać Johnson wcieliła się Lizzy Caplan, a Mastersa zagrał Michael Sheen. Świetnie oddany realizm epoki, laboratorium medyczne w burdelu i znakomita gra aktorska (zwłaszcza charyzmatycznej Caplan) okazały się idealnym przepisem na nominację do Złotego Globu. 

Scenariusz jest tak nieprawdopodobny, że w pierwszej chwili wydaje się zmyślony. Po raz kolejny sprawdza się zasada, że rzeczywistość przerasta fikcję. Serial jest adaptacją beletryzowanej biografii Masters of Sex Thomasa Maiera, która niedawno ukazała się w Polsce. Dla fanów serialu pozycja ta będzie świetnym uzupełnieniem – biogramy bezpruderyjnych badaczy zostały pokazane w książce w szerszym kontekście niż w serialu; autor sięga nawet do czasów ich młodości.

Książka zaczyna się od opisu pierwszego razu Virginii. Johnson potrafiła korzystać z życia, zmieniała mężczyzn jak rękawiczki, a sprzyjała temu jej aktywność estradowa: śpiewała w zespole country, jej ballady puszczano w radiu. Mastersa poznajemy jako nastolatka, którego ojciec bił tak długo, aż ten na kolanach błagał o litość. Zaczynał od badań nad hormonami, płodnością i pożyciem pacjentek. Ludzie przychodzi do niego leczyć bezpłodność, bo jako jeden z niewielu nie bał się rozmawiać o seksie. W dziedzinie leczenia bezpłodności był światowym guru. Leczyła się u niego nawet żona szacha Iranu.

Masters walczył z problemem bezpłodności, ale sam się nie przyznawał , że i jego on dotyczy. W końcu udało mu się spłodzić potomstwo ze swoją żoną Libby, którą później porzucił dla swojej naukowej partnerki. Porzucił także badania nad niepłodnością. Chciał się zapisać w historii medycyny, a to mogły mu umożliwić tylko badania nad pionierską dziedziną – seksuologią.

Światek ulicznic, burdeli i anonimowych klientów żądnych seksu stał się laboratorium Mastersa. Do badania wybrano 118 kobiet i 27 mężczyzn. Dlaczego prostytutki? Są jedynymi ekspertkami w sprawach seksu, jakie znam – twierdził William. Kobiety biorące udział w badaniu doktora Mastersa dostały chwilowy immunitet – żadnych aresztowań, kontroli stróżów prawa. Szef policji był bowiem konsultantem ginekologa. Wskazywał prostytutki do badania. Do grona doradców (o dziwo!) należeli również arcybiskup, rabin oraz kanclerz Uniwersytetu Waszyngtońskiego, którzy w swoisty sposób legitymizowali całe przedsięwzięcie.

Do „badań anatomicznych i fizjologicznych” (bardzo „malowniczo” ukazanych w serialu) wyznaczono ostatecznie osiem kobiet i trzech mężczyzn. Metoda pracy? Ukryty w ciemnościach Masters przyglądał się reakcjom kopulujących par. Zaglądał przez dziurki od klucza, lustra weneckie… Kucając w ciszy, sprawdzał długość stosunku, moment wejścia i wyjścia, a nawet to, jak intensywnie skakano po łóżku – pisze Maier w książce Masters of Sex. Potrzeba mu było jednak tłumaczki, aby zrozumieć psychologiczne aspekty kobiecej seksualności. Zaczął szukać asystentki.

#####

Virginia urzekła go naturalnością, z jaką mówiła o seksie. Rozwódka z dwójką dzieci nie wiązała seksu z uczuciem: nie patrzyła na intymność ani głodnymi, ani pełnymi strachu oczami, ani nie uważała jej za iluzję szczęścia. Virginia zaś nie podejrzewała, że ten łysiejący doktor, który zawsze nosił idealnie zawiązaną muszkę, w ramach eksperymentu szlaja się po burdelach.

On był zamknięty, tajemniczy, ale miał ogromne pokłady współczucia wobec kobiet spotykających się ze społecznym ostracyzmem. Ona była jego przeciwieństwem – żywiołowa, wygadana, ale pod uśmiechem skrywała kompleks braku medycznego doświadczenia. On chronił pacjentów przed naruszeniem prywatności, nie pozwalał w trakcie sesji nawet na najmniejsze lubieżne myśli. Ona udzielała niezbędnych rad kobietom, aby poczuły się pewnie w swojej seksualności i potrafiły rozprawiać swobodnie o tym, co dotychczas stanowiło bardzo intymne przeżycie. To nie była prosta, pigmaliońska relacja. Jak pisze Ewa Wanat, gdyby nie Virginia nie byłoby rewolucji seksualnej lat 60.

W trakcie badań korzystano z „seksualnego” wariografu, który działał w oparciu o wykresy impulsów elektrycznych mózgu pacjentki oraz bicia jej serca. Wymyślono także nowy sprzęt, tzw. dildo, rodzaj medycznego wibratora, który pozwalał sfilmować kobiecy orgazm: Najdziwniejszym przedmiotem leżącym w pomieszczeniu było cylindryczne plastikowe urządzenie, zaprojektowane przez Mastersa, i przyczepiona do niego mała kamera. Całość przypominała wałek do ciasta z czystego akrylowego pleksiglasu, z okiem optycznym ze szkła. Nie zdradzając istoty eksperymentu, Masters poprosił o pomoc innego profesora, doskonale znającego się na miniaturowym sprzęcie fotograficznym. Dla wszystkich obecnych w pomieszczeniu przeznaczenie urządzenia było dość oczywiste. „Stworzyliśmy dildo – wyjaśniła Johnson. – Bill nigdy się nie wahał, jeśli uznał, że coś mogło zadziałać”.

Nieustanne obserwowanie spółkujących par zelektryzowało samych badaczy. Obawiając się „przeniesienia” emocji na swoich pacjentów, postanowili również wziąć udział w eksperymencie. Niektórzy uważają jednak, że Masters postawił taki warunek już na początku współpracy. Gdyby się nie zgodziła, wybrałby inną asystentkę. Współcześnie pewnie zostałby oskarżony o molestowanie. Choć nie mieli już na sobie ubrań, polecił Gini zachowanie profesjonalizmu. Ich stosunki miały nie wykraczać poza ramy celów badawczych, gdzie czyhały obszary pogmatwanych emocji. Gini, decydując się w imię nauki na kontakty seksualne ze swoim szefem, po raz kolejny udowodniła swoje poświęcenie dla projektu. Z czasem związek ten coraz bardziej wychodził poza ramy nauki… Ich znajomi twierdzą, że scementowała go seksualna energia płynąca z eksperymentów.

Efektem ich badań była książka „Współżycie seksualne człowieka”, która szybko stała się bestsellerem. Publikacja zapoczątkowała „erę szczerości” w Stanach, a oni sami stali się celebrytami. Występowali przed publicznością w szkołach medycznych, college’ach, udzielali wywiadów, także do „Playboya”, pojawili się na okładce „Timesa”. Zaczęli bywać w willi Hugha Hefnera, zdawali sobie bowiem sprawę z wpływu czasopisma na poglądy milionów Amerykanów. Ich życie prywatne nie było jednak bajką, ale o tym więcej w książce…

Badania Mastersa i Johnson były podstawą normy medycznej w seksuologii w latach 1966-2000. Jednak Masters z wiekiem stawał się coraz bardziej konserwatywny. Zbigniew Lew-Starowicz we wstępie do polskiego wydania Masters of Sex pisze, że badaczom można obecnie sporo zarzucić: nadmierną medykalizację seksualności, traktowanie niedopasowania seksualnego w związku jako najczęstszej przyczyny jego rozpadu, utożsamianie u mężczyzn orgazmu z wytryskiem, pominięcie wielokrotnego orgazmu u mężczyzn oraz promowanie modelu heteroseksualnego współżycia. Niemniej, duet Masters&Johnson przyczynił się do tego, aby o seksie nie rozmawiano tylko w kontekście reprodukcji.

Oglądaliście serial? Czytaliście książkę? Skomentujecie ten artykuł? A może tabu działa nadal i wolicie się nie ujawniać?

Magdalena Genow (Czwarta Strona)

Na zdjęciu: Lizzy Caplan i Thomas Maier. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów autora.


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Marcin 13.02.2015 13:05
Czytelnik

"Gabbana".

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Agata 13.02.2015 12:41
Czytelniczka

Książki nie czytałam, w mojej bibliotece nie ma, a cena jest dla mnie za wysoka. Natomiast serial ostatnio oglądam. Bardzo polecam pierwszy sezon - jest rewelacyjny i wciągający, niestety drugi mocno kuleje i jest nudnawy.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
PonuryDziadyga 12.02.2015 19:47
Czytelnik

W odpowiedzi na pytanie tytułowe: o kawie i schabowym.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Dominik 12.02.2015 19:18
Czytelnik

Taa, skomentuję artykuł:
"On chronił pacjentów przed naruszeniem prywatności, nie pozwalał w trakcie sesji pozwalać nawet na najmniejsze lubieżne myśli."

Przed publikacją warto dać tekst do przeczytania komuś kto go wcześniej nie widział i ma większe szanse wyłapać ukryte głupotki ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Czwarta_Strona 12.02.2015 15:46
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Kaliber48 13.02.2015 12:02
Czytelnik

..., że tak naprawdę to wszystko chemia (głównie organiczna!), he, he:)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się