rozwiń zwiń

Przyszłość nie ma liczby pojedynczej – wywiad z Pauliną Wilk

AMisz AMisz
15.11.2017

Miasta, a szczególnie wielkie metropolie skupiające miliony mieszkańców, są fascynującym tworem. Osobiście wolę miejscowości średniej wielkości, jak Genewa, Strasburg, Antwerpia, Kopenhaga czy chociażby Poznań, ale muszę przyznać, że wielki tłum przelewający się ulicami potrafi wprawić mnie w stan ekstatyczny, lekko podszyty paniką. Mam takie dwa wspomnienia: londyńskie City w poniedziałek o 7 rano – szłam na pociąg odjeżdżający z Liverpool Station – zostałam wessana przez ludzi wylewających się z metra, spieszących do wieżowców, moja walizka co jakiś czas wpadała pod czyjeś nogi, powodując przerwę w ruchu i nerwowe syknięcia. Mój partner mieszkający w Londynie od kilku lat zniknął mi już dawno z pola widzenia, płynnie przemieszczając się między ludźmi. Chciałam zatrzymać się na moment i chłonąć tę masę, ale nie było mi to dane – w City nie wolno się zatrzymywać na chodnikach, trzeba iść, trzeba biec, do przodu. Drugie mocne wspomnienia z wielkiego miasta, to jazda metrem w godzinach szczytu w Pekinie! Ile tam jest ludzi! Jaka to jest masa, jaki szum i harmider. I dopychacze, czyli ludzie, których zadaniem jest upchnąć pasażerów w wagonie, przy każdych drzwiach! Miałam tę przewagę, że przy moim wzroście wystawałam przynajmniej o głowę ponad tłum i mogłam spokojnie oddychać.

Przyszłość nie ma liczby pojedynczej – wywiad z Pauliną Wilk

Czytając Pojutrze. O miastach przyszłościnajnowszą książkę Pauliny Wilk, zazdrościłam jej tych wizyt w Dubaju, Seulu, Kampali, Masdarze, Bombaju, Singapurze, Limie, Kopenhadze i Songdo. Razem z nią wędrowałam podziemnymi korytarzami, przepychałam się na targu, zwiedzałam biblioteki, jeździłam pociągami, poznawałam ludzi i zastanawiałam się, jak będzie wyglądać nasza przyszłość. Czy wielkie skupiska ludzkie będą wertykalnymi metropoliami rodem z wizji Luca Besson z „Piątego elementu”, czy raczej przyziemnymi slamsami, w których ludzie tłoczyć się będą, walcząc o każdy centymetr przestrzeni i ciągle kurczące zasoby...

Anna Misztak: Przyszłość zdecydowanie należy do dużych miast. A czy pani boi się przyszłości? Nie swojej, ale gatunku i planety?

Paulina Wilk: Przeciwnie, jestem przyszłości bardzo ciekawa. Dlatego poświęciłam jej trzy lata obserwacji. Wszystko, co nadchodzi, nie wydaje mi się wcale bardziej niepokojące niż historia czy teraźniejszość. Proszę pomyśleć o – dajmy na to – bitwie pod Verdun, epidemii wirusa HIV czy karykaturalnej prezydenturze Donalda Trumpa. Czy naprawdę może się nam zdarzyć coś gorszego? Przyszłość niesie ze sobą zagrożenia, to jasne – niektóre z nich znamy bardzo dokładnie: skutki coraz złośliwszych i niekontrolowanych zmian klimatycznych, rosnące dysproporcje pomiędzy zamożnymi i skrajnie ubogimi czy drastyczne wydzieranie z planet wszystkich jej zasobów. Ale one nie budzą we mnie lęku, raczej dociekliwość. Ze światem dziś nie dzieje się nic szczególnie nowego o tyle, że wszystkie sejsmiczne i intensywne zmiany, których doświadczamy, to kolejne ogniwa procesów starych jak ewolucja.
A jeśli pyta pani o to, czy boję się, że naszą przyszłość przejmą roboty, odpowiem parafrazując klasyka: nie, ponieważ będą to nasze dzieci. Rozwój sztucznej inteligencji jest fascynujący i wydaje mi się, że my i maszyny będziemy po prostu coraz bliżej.

W pani książce nie ma wizji miasta-schronu, które pozwoliłoby ludziom przetrwać po klimatycznej katastrofie – czy nie spotkała się pani z taką wizją, zbierając materiały do książki, czy celowo z niej pani zrezygnowała?

W pewnym sensie miastem-schronem jest Seul, obecny w książce, wybetonowany i toczący swe życie w podziemnych korytarzach, przez całą dobę. Sposób jego powojennej zabudowy był zresztą w ważnych aspektach powodowany bezpośrednim sąsiedztwem groźnego reżimu atomowego. Pomimo ostatnio napiętych stosunków z Koreą Północną i trwającej pyskówki pomiędzy przywódcami Waszyngtonu i Pyongyangu, mieszkańcy Seulu są aktualnie na etapie odkrywania przyjemności z przebywania w swobodnej, odkrytej przestrzeni publicznej i w naturze. Temu miastu i jego ludziom kształt codzienności narzucili politycy i teraz ten betonowy kołnierz jest dosłownie zrywany. Skuwane są trasy szybkiego ruchu, pod którymi płyną z gór potoki, kawałki wiaduktów przeprojektowuje się na ogrody. To maleńkie fragment nadziei w mieście przytłoczonym katastroficzną wizją i lękiem.

Myślę, że strach nie jest dobrym doradcą ani w kwestii przyszłości, ani w sprawach urbanistyki. Odbiera radość życia, hamuje. Jeśli przyszłość niesie niebezpieczeństwa, możemy robić znacznie więcej niż tylko bać się – zmieniać działanie, decydować. Przyszłość jest przecież tylko prawdopodobna, jest jak szkic – pomiędzy teraźniejszością a tym co będzie, jest ogromna przestrzeń na zmiany. Dlatego też tak nieliczne wizje jutra realizują się w sposób dokładny.

Skąd pomysł na ten zbiór reportaży o miastach? Czy pomysł narodził się podczas wizyty w którymś z wymienionych miast, a potem odbyła pani podróż do kolejnych miejsc, czy może pomysł narodził się najpierw na papierze?

Zatęskniłam za przyszłością. Taką, dla której chce się żyć: odważnej, odmiennej, naprawdę nowej, prowadzącej w nieznane miejsca.

We współczesnej Europie trudno o takiego ducha przyszłości. Stary Kontynent wydaje mi się przesiąknięty wczorajszymi troskami, mówi XX-wiecznym językiem i oddaje swą przyszłość politykom straszącym nas wojnami, katastrofami dla swych – krótkoterminowych – interesów. Podczas podróży do Azji patrzyłam natomiast na miasta znacznie silniej prące naprzód, pomimo trudnych okoliczności gospodarczych czy cywilizacyjnych. Na przykład na Bombaj, Hongkong. Obserwowałam wielkie, młode populacje i ich imponujący napęd, chęć przełamania ograniczeń, znalezienia nowych rozwiązań. Innowacje rodzą się często w młodych umysłach, w miejscach niedostatku. To dlatego Google i inne wielkie firmy technologiczne swoje najważniejsze centra prowadzą na przykład w indyjskim Bangalurze.

Skupiłam się na miastach, ponieważ to w nich przydarzy się nam przyszłość – jakakolwiek by ona nie była, to miasto będzie sceną tego spektaklu. Już dziś ponad połowa ludzkości mieszka na terenach miejskich, urbanizacja jest szybka, pazerna, powstają molochy zamieszkane przez 100, 200 milionów osób. Właściwie coraz trudniej wskazać obszary, które pozostają wsiami I nie zmieniły się już pod wpływem wzorców wielkomiejskich, np. Internet, telewizji, globalnego rynku żywności. Być może wkrótce Ziemia zmieni się we wszechmiasto, nie będzie poza nim już nic?

Ponieważ to miasta są „sprawcami” największych kłopotów współczesności, jak emisja gazów cieplarnianych, napięcia społeczne, komercjalizacja życia, to również one będą „musiały” wymyśleć rozwiązania tych problemów.

Ile miast pani odwiedziła zanim zdecydowała się na ostateczny wybór?

Byłam wcześniej w wielu miastach świata, ale do książki wytypowałam konkretnych „bohaterów” i te miejsca opisałam. Nie wszystkie z nich to megamiasta czy metropolie, w opowieści jest na przykład malutki, eksperymentalny Masdar czy dopiero zasiedlane Songdo. Każde z miast reprezentuje pewien aspekt przyszłości, jest wyrazicielem tendencji, które już teraz decydują o tym, jak będziemy żyć pojutrze. A jednocześnie każde z opisanych miast jest inną wersją tego, co nadchodzi. Przyszłość nie ma liczby pojedynczej, powinniśmy mówić raczej o wielu możliwych przyszłościach, które nadejdą równolegle.

Czy któreś z miast szczególnie przypadło pani do gustu i chciałaby w nim zamieszkać, a któreś bardzo panią odrzuciło?

W każdym z miast znalazłam coś, jakiś element, uczucie, pejzaż, które chciałabym włączyć do swojej przyszłości. W Dubaju, choć to jeszcze miasto nienarodzone i bardzo utrudniające ludziom bycie wśród innych, fascynowało mnie życie w środku konstrukcji jutra – dosłownie budowanego. W Singapurze, choć brak tam wolności, zachwyciła mnie koncepcja społeczeństwa nienarodowego, wieloetnicznego, którego najważniejszym zadaniem jest trwanie w zgodzie, a najwyższym dobrem – nowoczesna infrastruktura i projektowana w każdym calu przyroda. Dążenie do zespolenia technologii i natury widać tam wyraźnie, za cenę kontroli singapurczycy doznają bezpieczeństwa i wygody. Ciekawa transakcja. Pokochałam Kopenhagę – nawet w mrocznym grudniu! – za jej maleńkość. Jest trochę jak domek dla lalek, ale kosmopolityczny – tworzy niezliczone, zaawansowane rozwiązania w zasięgu ręki. Bardzo lubię Seul, ma w sobie berlińską nutę, przyciąga ludzi twórczych, jest bezpretensjonalny i naprawdę nie śpi.
Jedynym miastem, w którym nie potrafiłam znaleźć sobie przyczółka, była Kampala. Niesłychanie trudna do codziennego życia, z ekstremalnie suchym i gorącym klimatem. Doprowadziła mnie do trudnych pytań o sens rozrostu miast i potęgowania procesów, które wypędzają ludzi z ich kultury i natury, by uwięzić w przestrzeni ani pięknej, ani dobrej.

W pani książce jest tylko jedno europejskie miasto i to wcale nie jedno z tych największych. Czy w takim razie europejskie metropolie jak Londyn, Paryż, Moskwa (Warszawa?) nie są miastami przyszłości?

Miasta, które pani wymienia, przechodzą unowocześnienia i zaprowadzają przyszłość np. poprzez nowe metody konstrukcji budynków, stosowania nowych technologii do zarządzania energią czy ruchem ulicznym. Wiele takich małych, nieoczywistych zmian następuje. Ale w Europie wielkie, zamaszyste próby „napisania miast od nowa” już się wydarzyły i teraz – dosłownie – nie ma na nie miejsca. Paryż w połowie XIX stulecia zniszczył swą średniowieczną zabudowę, a George Hausmann wytyczył bulwary, postawił wiele imponujących budynków publicznych, które – choć kontrowersyjne i brutalnie zmieniające obraz miasta – zadecydowały o jego nowym postrzeganiu. Moskwa sowiecka ma za sobą podobny, polityczno-urbanistyczny epizod, w którym ludziom podyktowano, narzucono przyszłość. Z podobnych procesów, uruchamianych odgórnie, przez sprzężenie wielkiej polityki i biznesu, rodzą się dziś miasta takie jak koreańskie Songdo czy emirackie Abu Zabi. Ciekawsze jest pytanie: jak żyje się w takiej wizji. Mój kolega mieszkający w Moskwie mawiał, że sowieckim architektom zawdzięcza przestrzeń – kiedy idzie do najbliższego sklepu spożywczego, musi zabierać kanapkę na drogę. Tak ma daleko.

Kopenhaga natomiast to wspaniały i naśladowany w świecie wzór życia na ludzką miarę, w czystym powietrzu, na rowerze i ze zdrową pitną wodą w każdym kranie.

Co panią fascynuje w miastach w ogóle?

To, że żyją. Każde inaczej. Są jak skomplikowane organizmy, więcej – całe galaktyki. Myślę o nich jak o osobnym gatunku istnień, które bardzo szybko ewoluują, wchłaniają nowe terytoria, wraz z nimi zasoby, wiedzę, ludzi, naturę. I umacniają się, łączą wzajemnie gęstą siecią komunikacyjną, są coraz bardziej wyspecjalizowane i coraz bardziej złożone. Niektóre posiadają walory tradycyjne czy estetyczne, inne wyglądają zwyczajnie, ale mieszczą ośrodki naukowe czy badawcze, które dosłownie zmieniają świat, jeszcze inne są potwornym produkcyjnym zapleczem dla metropolii, które kuszą blichtrem i blaskiem. Miasta to fascynujący bohaterowie, mogą być dobrymi przyjaciółmi, mogą być niebezpiecznymi przeciwnikami – w niektórych na co dzień cywile giną jak w strefie wojny, w innych nie sposób zdobyć kubeł czystej wody, dach nad głową. Chodzę po miastach, zadzieram głowę, zdzieram podeszwy i nie mogę się nadziwić, cośmy stworzyli. Miasta stanowią splot typowo ludzkich, biologicznych pragnień, instynktów ze sztucznymi bytami technicznymi i technologicznymi. W tym sensie żyją już jako nowa forma – mariaż ludzkości i sztucznej inteligencji.

Dawno temu grywałam namiętnie w SimCity czy Anno 1404 – jest coś fascynującego w tworzeniu miasta – zawsze starałam się stworzyć miasto idealne – z jednej strony nowoczesne, z drugiej zielone i przyjazne mieszkańcom. Jaka jest pani wizja idealnego miasta przyszłości?

Okej, uwalniam wyobraźnię od realistycznych ograniczeń. To miasto ma łagodny klimat, może go kontrolować tak, aby sprzyjał naturalnym procesom wegetacji i dawał mieszkańcom najpiękniejsze wiosny, najsłoneczniejsze lata, złote jesienie i śnieżne, puchowe zimy. Miasto nie jest duże, ma nie więcej niż milion mieszkańców, łącznie z przedmieściami, ale ponieważ zamieszkują je ludzie z różnych stron świata, oddycha się w nim możliwościami, różnorodnością i wolnością. To miasto prawdziwie kosmopolityczne i globalne w tym sensie, że łączy i miesza odmienne wpływy, sprzyja komunikowaniu się mieszkańców, ale jest też świetnie połączone z innymi miastami. Łatwo z niego wyjechać, ale i łatwo wrócić. To miasto ma bardzo dobrze rozwiniętą komunikację publiczną i nawet nieliczne samochody korzystają z energii odnawialnej. Ludzie wolą pociągi, metro, tramwaje, rowery. Bo mają czas, nie muszą dojeżdżać bardzo daleko, nie stoją w korkach. W podróży mogą czytać, rozmawiać. Parki są i wielkie, i maleńkie – kieszonkowe, na przykład między budynkami. Do sklepów, aptek i urzędów można wchodzić z psem. Po psach się sprząta, to jasne. W kanałach i jeziorach tego miasta można się kąpać – są czyste. Zabudowa pozostaje dość niska, dzięki temu wszyscy mają dostęp do światła słonecznego. Miasto ma dużo przestrzeni publicznej, wspólnej. Nie hipermarketów udających plażę, tylko prawdziwych bulwarów, trawników, fontann. Na przykład fundowanych po części z datków społecznych. Na wszystkich ulicach są ławki, z myślą o osobach starszych i o marzycielach. I dystrybutory darmowej wody.

Ekonomia tego miasta jest dzielona, mieszkańcy wspólnie używają z różnych zasobów – pojazdów, programów komputerowych albo kosiarek elektrycznych, akordeonów, które wypożyczają z nowoczesnych bibliotek – centrów wiedzy i urządzeń. Wszystkie ulice mają charakter mieszany, to znaczy są przy nich i domy, i urzędy, budynki usługowe i artystyczne, produkcyjne. Nie ma martwych sektorów sypialnianych, ani zamykanych osiedli, ani domofonów. Bo mieszkańcy tworzą społeczności dzielnicowe i samodzielnie kontrolują swoje poczucie ładu, uczciwości. Miasto ma zróżnicowane usługi – może tylko trzy księgarnie i tylko dwa sklepy mięsne, dziesięć aptek i tylko dwa sklepy z częściami zapasowymi do pił, ale za to wszystkie te usługi są w mieście reprezentowane i niczego nie trzeba zamawiać z centrum logistycznego tysiące kilometrów stąd.

W jakimś więc sensie to miasto odwraca globalizację, pozostaje lokalne, żeby dawać ludziom spełnienie i przyjemność życia. No i ma burmistrza, który jest jak Jane Jacobs, matka chrzestna ruchów miejskich – przemierza miasto piechotą i zna wszystkie zaułki od podszewki.

To bardzo odważna i piękna wizja... Miejmy nadzieję, że kiedyś będzie miała szansę się ziścić.


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
15.11.2017 12:46
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

osiempalcow 16.11.2017 15:02
Czytelnik

Ta cała histeryczna reakcja na prezydenturę Trumpa wydaje mi się mocno przesadzona. Chwilę po jego wyborze pojawiło się w sieci sporo konkursów artystycznych, w których artyści mieli przedstawić, jak straszne jest to wydarzenie... Brak słów.
Ale sam temat miast mnie bardzo ostatnio interesuje i książkę pewnie przeczytam.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
allison 15.11.2017 12:00
Czytelniczka

"Pojutrze" to świetna książka i w dodatku napisana bardzo plastycznym, pięknym, oryginalnym językiem.
Daje wiele do myślenia, zwłaszcza na temat tego, dokąd zmierzamy. Czyta się jednym tchem i z wielką przyjemnością.

Też pozazdrościłam autorce wspaniałych podróży, chociaż przyznam, że do niektórych miejsc sama bym się nie wybrała.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AMisz 14.11.2017 13:41
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post