rozwiń zwiń

Widziałam ludzi skaczących sobie do gardeł – wywiad z Anną Zacharzewską

LubimyCzytać LubimyCzytać
02.10.2017

Anna Zacharzewska jest pisarką i felietonistką, przez wiele lat związana była zawodowo z branżą mediową i reklamową, pełniła wysokie funkcje korporacyjne i była członkiem licznych zarządów spółek oraz rad nadzorczych. W swojej najnowszej książce „Hodowca świń” rozprawia się z korpoświatem. Zachęcamy do lektury wywiadu.

Widziałam ludzi skaczących sobie do gardeł – wywiad z Anną Zacharzewską

Hodowca świńAnna Zacharzewska

Mroczne kulisy korporacyjnej gry o przetrwanie.

Betonowe biurowce i szklane sufity. Teatralne uśmiechy, gorące krzesła, emocjonalne szantaże.

Nieustająca walka o prymat, bez miejsca na kompromis czy słabość.

Nowy wspaniały świat brutalnego wielkiego biznesu. A może folwark zwierzęcy? Ludzie, gotowi są oddać wszystko. Zaprzedadzą ideały, honor i spokój ducha. Poświęcą zdrowie i swoje rodziny. Wszystko po to, aby utrzymać się w siodle. Bo przecież, gdy już raz zakosztowałeś pieniędzy i władzy, to ich utrata jest znacznie boleśniejsza, niż gdybyś nigdy wcześniej ich nie miał.

Izabela Janiszewska: „Hodowca świń” brzmi tajemniczo, jak rozumieć tytuł Twojej nowej powieści, co chciałaś nim przekazać?

Anna Zacharzewska: Tytuł stanowi zarówno bezpośrednie odniesienie do jednego z głównych bohaterów powieści – właściciela dużej firmy mięsnej – jak i metaforyczną klamrę dla jego zachowań w stosunku do bezpośrednich podwładnych. Mówiąc wprost, powieściowy Rafał Tusza - którego nazwisko też nie jest takie przypadkiem - hoduje świnie w więcej niż jednym wymiarze, a jego podejście do ludzi jest równie przedmiotowe i bezwzględne, co do zwierząt, które trafiają do jego masarni.

O czym jest ta książka?

O relacjach międzyludzkich, przemocy psychicznej w środowisku pracy, bierności pracowników, szefach, kolegach, systemach napięć. O skomplikowanych motywacjach, które sprawiają, że skłonni jesteśmy przełykać żaby, naginać karki i czapkować silniejszym od siebie. O psychopacie i jego ofiarach. O dochodzeniu do emocjonalnego kresu oraz tym, jak radzimy sobie w konfrontacji z rzeczywistością, która nas nagle przerasta. O mrocznej stronie naszej psychiki, która pozwala nam się usprawiedliwiać, gdy przekraczamy granice moralności i przyzwoitości. W końcu również o uwikłaniu w toksyczny układ, z którego – jak się okazuje – nie potrafimy się mentalnie uwolnić. Nawet wówczas, gdy pojawia się ku temu możliwość.

Skąd czerpałaś inspiracje?

Z bardzo wielu źródeł. Od kinematografii pokazującej nam wypaczony obraz „pociągającego” psychopaty, któremu nie sposób się oprzeć poczynając, poprzez własne obserwacje zachowań ludzkich w biznesie. Od opowieści przyjaciół o ich doświadczeniach zawodowych, aż po książki na temat profilowania psychologicznego osób wykazujących się wysokim poziomem agresji. Oglądałam też filmy na temat domowych sposobów uboju trzody chlewnej. Zrobiłam rekonesans „w terenie”, by być sobie w stanie wyobrazić wszystkie te miejsca, które są kluczowe dla fabuły, a których nie miałam nigdy wcześniej szansy zobaczyć: chlewy, zapuszczone gospodarstwa rolne, wybiegi dla zwierząt hodowanych na ubój.

Twoi bohaterowie są świetnie skonstruowani, jak to osiągnęłaś?

Gdy rozpoczynałam pracę nad powieścią zależało mi na tym, by każdy bohater był inny osobowościowo i charakterologicznie. By myślał odrębnie i miał swoją pozazawodową historię. Każdemu poświęciłam mnóstwo czasu konstruując jego sylwetkę w sposób kompletny. Nawet wówczas, gdy wiedziałam, że pewne aspekty jego życia – z naturalnych przyczyn – nie będą mogły zostać w szczegółach opisane. Mamy zatem kobiety i mężczyzn w różnym wieku, z różną sytuacją osobistą, różnymi doświadczeniami i metodami radzenia sobie z rzeczywistością. Z różną optyką na to, co się dzieje. Dopiero złożenie w całość ośmiu perspektyw – w tym również spojrzenia Tuszy - pozwala nam dostrzec jak skomplikowane są ludzkie relacje i jak różna może być reakcja na to samo wydarzenie. W tym sensie trudno mi mówić o bohaterze, który najbardziej do mnie przemawia. Oczywiście, mam takich, z których sposobem myślenia identyfikuję się bardziej, lecz mam absolutną świadomość, że to różnorodność postaci jest de facto siłą powieści.

Który z bohaterów najbardziej cię porusza i dlaczego?

Najbliższa jest mi Lena. Dyrektor sprzedaży w przedsiębiorstwie zarządzanym przez Tuszę. Kobieta zbliżająca się do pięćdziesiątki, ale wciąż niezwykle atrakcyjna. Jedyna bohaterka, która ma w sobie resztki odwagi oraz rodzaj dziecięcej krnąbrności. Która niezachwianie wierzy w swój osąd a równocześnie przeżywa wszystkie emocjonalne zawirowania z typową dla kobiet nadwrażliwością. Podziwiam Lenę za jej odwagę i bezkompromisowość. Czuję ją każdą komórką swojego ciała. Zarówno wtedy, gdy usiłuje się wbić w zbyt wąskie dżinsy, jak i wtedy, gdy staje w obronie kolegi. Gdy spada na nią histeryczny lęk przed starością oraz kiedy wyrzuca z siebie wypełniającą ją nienawiść do szefa. Gdy czuje zawstydzenie samą sobą, gdy opłakuje rozpad swojego małżeństwa, gdy siłą woli zmusza się do spojrzenia w lustro i skonfrontowania się z niesatysfakcjonującym obrazem samej siebie. Lena jest dla mnie bohaterką idealną. Skomplikowaną, wrażliwą, tragiczną.

To, co opisujesz jest „mocne” wydaje się, że może wręcz nierealistyczne. Widziałaś takie sceny w życiu?

Jeśli pytasz, czy byłam na takim wyjeździe integracyjnym, jaki opisany został w powieści, to nie. Oczywiście, że nie. Byłam na innych. Również surwiwalowych. Czy na poziomie emocji było w ich trakcie podobnie? Nie do końca, choć zdarzały się sytuacje, gdy pracownicy korzystali z okazji, by dać swojemu szefowi poczucie, że teraz to on jest od nich zależny. Na przykład wówczas, gdy miał skoczyć z kilkunastometrowej sosny a oni trzymali linę asekuracyjną. Wyhamowanie przyszło w ostatniej sekundzie. I chyba wyłącznie dlatego, że pojawił się strach przed konsekwencjami prawnymi.

Jeśli chodzi o zachowania biurowe, to tak, dotknęłam ich wszystkich. Nie w sensie dosłownym, bo przecież powieść jest fikcją, lecz mimo wszystko. Widziałam układy dworskie, podszczypywanki, szykany. Widziałam przełożonych rzucających w kierunku swoich podwładnych wulgaryzmy a nawet przedmioty – łącznie z krzesłem. Widziałam nawiązujące się ad hoc koalicje, które trwały tak długo jak wspólny interes, by chwilę później przerodzić się we wzajemną nienawiść. Wszelkie manewry społeczne pojawiające się nieodmiennie w biznesie. Oraz ludzi. Tych szczujących i tych, którzy byli zaszczuci. Tych, którzy stosowali przemoc psychiczną i ich ofiary – odchorowujące to później emocjonalnie oraz fizycznie. Na szczęście widziałam też dużo więcej: ludzi życzliwych, otwartych, pomocnych. Zespoły, które były grupami prawdziwych, mogących na siebie liczyć przyjaciół, dojrzałych i mądrych liderów, serdecznych menedżerów. Firmy o wspaniałej kulturze korporacyjnej i wysokim poziomie biznesowego morale. I zawsze będę powtarzać, że to nie korporacja jest zła. Podłe bywają jednostki.

Jak myślisz czemu jesteśmy gotowi w pewnych warunkach zaprzedać duszę dla utrzymania status quo, kariery, pozycji?

To naturalne, że walczymy o przetrwanie. Że jesteśmy ambitni, że chcemy więcej, że aspirujemy i pragniemy iść ciągle do przodu. Nie widzę nic złego w chęci osiągnięcia sukcesu. Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy zatracamy do niego dystans. Gdy stan posiadania, prestiż społeczny i zawodowy oraz nasza pozycja stają się ważniejsze niż wszystko inne. Gdy miarę biznesową zaczynamy przykładać do swoich najbliższych traktując ich niczym aktywa. Gdy włącza się transakcyjność w relacjach z ludźmi, gdy wyznacznikiem tego, co dopuszczalne przestaje być wyznawany przez nas kodeks moralny a staje przelew na konto. Przy braku autorefleksji łatwo przekroczyć tę subtelną granicę. A jeszcze łatwiej się później przed sobą usprawiedliwić. Że przecież nie można inaczej, że nikt nie docenia dobroci, że nie warto być życiowym frajerem. Że przecież mamy na utrzymaniu rodzinę, że kredyt hipoteczny we frankach, że trzeba dzieci wykształcić…

Jaką cenę za to płacimy?

Najwyższą, jaką jestem sobie w stanie wyobrazić: tracimy najbliższych i zatracamy samych siebie. W sposób niezauważalny zmieniamy się z ludzi w potwory. Nawet nie w maszyny, bo te nie bywają okrutne. Stajemy się bezwzględni, narcystyczni, agresywni i źli. Tak właśnie: zwyczajnie źli. A na dodatek krańcowo cyniczni, bo w naszym pojmowaniu dobroć przestaje być cnotą. Jest niczym więcej jak godną wyśmiania naiwnością. Czystym życiowym frajerstwem.

Ty w życiu zawodowym byłaś na szczycie, a później świadomie z niego zeszłaś, dlaczego? Co Cię zatrzymało?

Po siedemnastu latach byłam zwyczajnie zmęczona. Więcej: wyczerpana. Organizm odmówił mi posłuszeństwa. Na tyle skutecznie, że włączył się instynkt samozachowawczy. Atawistyczna, pozarozumowa chęć życia. Nie życia pełną piersią. Po prostu życia. Funkcjonowania bez bólu. Samodzielnego wstawania z łóżka. Oddychania. Nie wiem, czy gdyby nie ten epizod, potrafiłabym wyhamować. Pewnie nie. I myślę, że w gruncie rzeczy miałam wiele szczęścia, że na dziesięć dni nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Że częściowy paraliż podjął decyzję za mnie, sprowokował refleksję i pozwolił przewartościować całą masę spraw – nie tylko zawodowych, ale również prywatnych. Z perspektywy czasu cieszę się, że do tego doszło i miałam okazję spojrzeć na swoje życie z kompletnie innej perspektywy. Zweryfikować siebie, ocenić trzeźwo dokonane wcześniej wybory i stwierdzić, że nie wszystkie z nich były słuszne. Wiele elementów życia zmienić. Paradoksalnie okazało się w końcu, że praca, owszem, była męcząca, ale to nie ona stanowiła clue problemu.

Dla kogo to zrobiłaś?

Odeszłam z pracy dla siebie i swojej córki. Nie chciałam być sparaliżowaną czterdziestolatką, której czteroletnie dziecko nie ma normalnie funkcjonującej mamy. Nie chciałam być jeżdżącym na wózku inwalidzkim wrakiem człowieka. Nie chciałam też stać się ciężarem dla swoich najbliższych, choć szczerze mówiąc ta ostatnia motywacja była najgłupszą z możliwych. I dopiero wiele miesięcy później dotarło do mnie, że de facto to właśnie rodzina powinna mi była dać sygnał. Potrząsnąć mną na tyle skutecznie, by do tego wszystkiego nie doszło. Wyhamować mnie. Postawić ultimatum. Wykrzyczeć, że potrzebuje mnie zdrowej i sprawnej. Uśmiechniętej, szczęśliwej, pogodnej. Nawet za cenę obniżonego życiowego standardu. Dlaczego tak się nie stało? Dlaczego to moje nogi musiały mi przekazać ten komunikat? Nie wiem. Może sprawiałam wrażenie osoby niezatapialnej? Może przez to, iż przez długie lata pięłam się łatwo do góry, wszyscy dookoła uznali, że potrafię zadbać o siebie? Nie potrafię odgadnąć.

Jak się pisze o czymś, co jest Ci tak bliskie? Jak wyglądał proces pisania tej książki?

Bliska jest mi aktywność zawodowa, życie na wysokich obrotach, funkcjonowanie w korporacji. Znam ciemne i jasne strony tego wszystkiego i to niewątpliwie ułatwiło mi budowanie postaci oraz niektórych rozdziałów. Ale prawda jest taka, że w powieści nie ma ani jednej sceny, która zostałaby przeniesiona z mojego życia na papier. To czysta fikcja literacka tworzona mozolnie w długim procesie konstruowania bohaterów oraz fabuły. W rozpisywanych na tablicy korkowej ujęciach. Wręcz storyboardach. Zaczęłam od Rafała Tuszy, który – choć głównych bohaterów jest w powieści aż ośmiu – miał stanowić oś dla całej fabuły. Potem obudowałam go zespołem najbliższych współpracowników a następnie zderzyłam ich wszystkich ze sobą. Przez długi czas rozważałam jakiemu rodzajowi próby ich poddać. Co może ich wytrącić z równowagi na tyle, by podjęli kontrofensywę wobec szefa. A gdy już zrodził się pomysł wyjazdu, to okazało się jednak, że moi bohaterowie są znacznie bardziej bierni, niż z początku zakładałam, że będą. Że na poziomie psychologicznym jedynym, na co ich stać, jest podążanie z nurtem wydarzeń. I że nie ma żadnego wiarygodnego psychologicznie sposobu, by zintegrować ich inaczej niż poprzez wzajemną nieufność.

Dla kogo według Ciebie jest ta książka? Kto powinien ją przeczytać?

Wszyscy! (śmiech) A tak poważnie, to nie jest powieść wyłącznie dla pracowników korporacji. Przeciwnie. Korporacyjne tło fabularne jest tylko pretekstem do pokazania toksycznego układu, z jakim każdy czytelnik ma szansę zetknąć się w życiu. W pracy lub poza nią. Osobiście lub poprzez swoich najbliższych.

Co jest w tej książce najciekawszego dla czytelnika, co wartościowego dostanie, gdy ją przeczyta?

Trudno mi to ocenić, ale wiem, co chciałabym aby czytelnik wyniósł z tej książki. Przede wszystkim autorefleksję. Może niewygodną i w danej chwili niepożądaną, ale konieczną. By każdy – niezależnie od tego gdzie pracuje i jakie stanowisko piastuje – zastanowił się nad swoimi motywacjami. Nad własną skłonnością do zgniłego kompromisu, życiowymi priorytetami oraz tym, czy nie przekracza cienkiej linii demarkacyjnej pomiędzy tym, co moralnie właściwe a tym, co w danej chwili wygodne. By zyskał uważność. Na siebie, swoje potrzeby i aspiracje, na najbliższych oraz otoczenie zawodowe. By po zakończeniu lektury spojrzał na swoje życie nie z perspektywy uczestnika, lecz chłodnego obserwatora wydarzeń. I jeśli uzna to za stosowne zmienił wszystko to, co mu w tym życiu doskwiera.

A Ty z jakimi refleksjami zostałaś po tych wszystkich doświadczeniach, które doprowadziły Cię do napisania książki?

Nie warto się bać. Lęk przed zmianą jest naturalny, lecz równocześnie pusty. W tym sensie, że gdy już się odważymy, nasze wcześniejsze obawy okazują się bezzasadne. Odejście z pracy bez posiadania kolejnej wcale nie skazuje nas na zawodowy niebyt. Mitem jest to, że zatrudnienie znajdują wyłącznie te osoby, które już je mają. Nieprawdą jest również to, że sobie nie poradzimy finansowo, że utracimy jakiś wirtualny prestiż społeczny, że stracimy część tożsamości. Przeciwnie. Dopiero wtedy mamy ją szansę zbudować. Poczuć własną siłę i dotrzeć do tego, co dla nas samych jest ważne. Zweryfikować krąg swoich znajomych i oprzeć się na tych, dla których ważni jesteśmy my a nie możliwości oferowane przez naszą wizytówkę. Zmiany oraz trudne decyzje kształtują nas i wzmacniają. Sprawiają, że stajemy się pełniejsi, bardziej wartościowi, ciekawsi. Że zyskujemy dystans pozwalający zobaczyć szerszą perspektywę a następnie skupić się na tych elementach życiowego krajobrazu, które uznamy za najpiękniejsze.

Rozmawiała: Izabela Janiszewska


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Batalia 02.10.2017 18:30
Czytelniczka

"Widziałam ludzi skaczących sobie do gardeł." A ktoś nie?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Monika 02.10.2017 21:01
Czytelnik

Ci, którzy zamykają oczy i ci, co odwracają wzrok. Oraz niewidomi.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Legeriusz 02.10.2017 21:10
Czytelnik

Tylko niewidomi.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Legeriusz 02.10.2017 16:41
Czytelnik

"Hodowca świń brzmi tajemniczo". Ach ta subtelna mgiełka tajemnicy nad oborą. Pytania Izabeli zwalają z nóg. Tyle finezji, co w tytule książki.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Armand_Duval 02.10.2017 18:19
Czytelnik

I do tego właściciel firmy mięsnej o nazwisku Tusza - ta pani jest w swojej pisaninie równie subtelna jak Rewolucja październikowa. ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 02.10.2017 11:35
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post