rozwiń zwiń

Piszę historie, żeby opowiedzieć je w pierwszej kolejności sobie samemu

Zofia Karaszewska Zofia Karaszewska
17.05.2016

Jean-Philippe Arrou-Vignod podbija serca polskich dzieci. Jego książki przepełnione są przygodami, tajemnicami i humorem. Lubi swoich bohaterów, czule opowiada ich historie. A wartością jego książek jest autentyczność.

Piszę historie, żeby opowiedzieć je w pierwszej kolejności sobie samemu

Przyznam szczerze, że od pewnego czasu nie czytam zbyt dużo książek dla dzieci. Odkąd mój syn czyta sam - w samochodzie, pod ławką w szkole, na spacerze, w sumie w każdej wolnej chwili - stwierdziłam, że bakcyl czytania został przekazany i zajęłam się lekturami dla dorosłych. Kiedy więc okazało się, że mam przeprowadzić wywiad z Jean-Philippe Arrou-Vignod, poprosiłam Antka (lat 9) o pomoc. Większość pytań jest od niego, bo kocha Jaśki od dawna, a o najnowszej pozycji autora Magnussa Milliona i szmaragdowej mgły - powiedział, że to jedna z najlepszych książek jaką czytał! To chyba prawda, bo lekcje nieodrobione, bałagan w pokoju koszmarny, ale książka przeczytana. W jeden dzień!

Antek: Czy Pana książki czytają dzieci na całym świecie?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Może nie na całym świecie, ale wielu krajach, w tej chwili w około trzydziestu.

Antek: Francuskie dzieci dużo czytają?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Tak, francuskie dzieci dużo czytają. Zaczęło się to od Harry'ego Pottera i okazało się, że czytanie nie musi być czymś nudnym, tylko, że można czytać, wsiąkać w świat książek i go chłonąć.

Zofia Karaszewska: A dorośli? W Polsce mamy bardzo kiepskie wyniki stanu czytelnictwa.

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Mówi się że 50 % dorosłych Francuzów nie przeczytało w zeszłym roku żadnej książki. Można jednak zauważyć taki trend, że czytamy książki, to na całego. Wielu czytelników pisze blogi, tworzą się społeczności, kluby książki.

Antek: A Pana dzieci - czytają pańskie książki?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Mam dwoje dzieci; kiedyś czytały moje książki dla dzieci, teraz czytają te dla dorosłych. Natomiast nigdy nie dawałem im do przeczytania rękopisów, tylko już opublikowane i zilustrowane książki. I wiem, że czytanie książki, którą napisał tata, to było dla nich wyjątkowe przeżycie Ja w ten sposób starałem się im coś przekazywać, chociaż nie jest to proste. Myślę, że bardzo lubią „Jaśki”, bo dzięki tym książkom mogą zobaczyć, jak wyglądało moje dzieciństwo; a wiadomo, że dzieci lubią takie opowieści z rodzinnej przeszłości.

Antek: Jak długo pisze Pan jedną książkę i skąd się bierze pomysły na nową?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Jest bardzo różnie. Moją pierwszą książkę dla dzieci napisałem w dwa tygodnie, to było „Pepe i spółka”; najdłużej pisałem „Magnussa Milliona”, bo trzy i pół roku. Kiedy książka dobrze się pisze, to średnio jest to około pół roku pracy.

Antek: Dlaczego dopiero w 15 rozdziale książki „Magnus Million" dowiadujemy się o szmaragdowej mgle?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Jeżeli chodzi o szmaragdową mgłę, to rzeczywiście pojawia się ona późno. W pierwszej części książki chciałem przedstawić najpierw świat bohaterów, ale masz rację, gdybym pisał tę książkę dzisiaj, to szmaragdowa mgła pojawiłaby się wcześniej. (śmiech)

Antek: Czy jak zaczyna Pan pisać książę, to wie Pan już od początku, jak się skończy opowiadana historia?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Piszę w sposób, który nazywam „pisaniem z latarnią w ręku”, co oznacza, że idę ciemną ścieżką i trzymam w ręku światło, które oświetla tylko to, co jest wokół mnie (śmiech). Nie wiem co stanie się z moimi bohaterami w kolejnym rozdziale. Czasami nie wiem nawet, co stanie się z nimi na kolejnej stronie! Odkrywam wraz z nimi ich historię. Gdybym wiedział, jak to się skończy, to zanudziłbym się, a tak odkrywam świat moich bohaterów tak, jakbym był czytelnikiem ich historii.

Zofia Karaszewska: Czyli to jest dobra zabawa nie tylko dla czytelnika, ale też dla autora?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Tak, piszę historię, żeby opowiedzieć je w pierwszej kolejności sobie samemu i zastanawiam się jako czytelnik, co powinno się teraz wydarzyć. Czytelnik musi podążać za tym, co autor wymyślił. Ja mam to szczęście, że tworzę ten świat.

Zofia Karaszewska: Czyli to pierwszy tom?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: To miała być samodzielna historia.

Antek: Ale bohaterowie będą mieli kolejne przygody w następnych tomach?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Tak, bohaterka drugoplanowa Mimsy Pocket tak mi się spodobała, że postanowiłem rozbudować jej wątek. Sprawdzić, skąd się wywodzi, kim jest. Powstała kolejna książka, która będzie opublikowana na jesieni: „Mimsy Pocket i ludzie wilki”.

Tak czasami bywa, że jedziemy w podróż albo idziemy na imprezę i tam poznajemy kogoś, kto wydaje nam się tak interesujący, że chcemy spędzić z nim więcej czasu. Tak było z Mimsy Pocket. Ona jest dzieckiem ulicy, nie wiadomo skąd się wzięła. Miałem ochotę poznać ją bliżej, rozwinąć jej historię. Stąd kolejna książka z tą bohaterką w roli głównej. Tak zresztą było w przypadku wszystkich moich książek. Nigdy nie pisałem ich z zamysłem tworzenia serii, ale zawsze gdy kończyłem pisać, żal mi było rozstawać się z moimi bohaterami. Lubiłem ich bardzo. Moi czytelnicy mogli się z nimi spotykać, a dla mnie to był już skończony etap. I to był często impuls do pisania kolejnej części.

Antek: Jaka jest Pana ulubiona książka z dzieciństwa?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: W moim dzieciństwie bardzo modna była książka „Le Club des cinq autorstwa Endid Blyton” (nie ma tłumaczenia na polski). Jest to historia czwórki dzieci i jednego psa, którzy jadą na wakacje i przeżywają niesamowite przygody. Pierwsza książka, którą napisałem w wieki dwunastu lat (Jean-Philippe wyjmuje stary zeszyt - pierwszą swoją książkę), była właśnie podobną historią. Dwóch chłopców jedzie na wakacje i też przeżywają tam fantastyczne przygody. Jednym z tych chłopców byłem ja, drugim mój najlepszy przyjaciel. No a jak skończyłem to pisać, to żal mi było i od razu napisałam drugą część. Widać od początku miałem taki zwyczaj…

Zofia Karaszewska: Jaki ładny charakter pisma!

Jean-Philippe Arrou-Vignod: (wyciąga kolejny notes) A to jest brudnopis mojej pierwszej powieści dla dorosłych, nieczytelny dla kogokolwiek, ze mną włącznie (śmiech).

Zofia Karaszewska: Czy literatura dla dzieci ma bawić czy uczyć?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Myślę, że te dwie funkcje występują równolegle i są równie ważne. Nie chodzi jednak o uczenie, ale o rozwijanie się, odkrywanie nowych sytuacji i przeżyć. W „Magnusie Millionie”, na przykład, mamy do czynienia z dzieckiem, któremu niczego nie brakuje, bo wychował się w bogatej rodzinie, ale znajduje się nagle w sytuacji, w której musi komuś pomagać, musi odkrywać w sobie zasoby, o których nie wiedział, że istnieją, a wcześniej był dosyć obojętny na świat zewnętrzny. Teraz musi się zmienić, wielu rzeczy nauczyć. Dojrzeć.

Zofia Karaszewska: Czy proste i codzienne sytuacje są interesującym tematem literackim?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Na przykładzie Mikołajka i innych książek odkryłem w dzieciństwie, że można w ciekawy sposób pisać o codziennych wydarzeniach, o życiu w rodzinie, o przeżyciach, które mamy na co dzień. Pod warunkiem, że będzie to napisane w odpowiedni sposób. Z pewną czułością, humorem i pozytywnym podejściem do otoczenia.

Zofia Karaszewska: Czy opisywanie przygód Jaśków, to był powrót do dzieciństwa?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Z jednej strony tak, był to powrót do wspomnień z dzieciństwa; z drugiej - podszedłem do tematu z punktu widzenia powieściopisarza i uznałem, że taka sytuacja, w której mamy sześciu chłopców o tym samym imieniu, to doskonały punkt wyjścia do stworzenia literackiej opowieści, która może być ciekawa i wywoływać wielkie emocje.

Antek: Wyobraża sobie Pan bycie jedynakiem?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Przez całe dzieciństwo marzyłem o tym, żeby być jedynakiem (śmiech), żeby dostawać więcej prezentów pod choinkę, mieć uczucia rodziców tylko dla siebie, a nie dzielone na sześć, mieć pokój dla siebie i nie bać się, że ktoś przyjdzie i pobazgrze mi zeszyty. Jednocześnie wiem, że to było wspaniałe, że było nas tylu, że mogliśmy się razem bawić, wygłupiać. To było dzieciństwo moich marzeń! Ale tak to w życiu właśnie jest, że marzymy o tym, czego nie mamy.

Zofia Karaszewska: Teraz jedynacy mogą czytać Jaśki, żeby poczuć się częścią zbiorowości.

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Właśnie tak!

Antek: Jak czytaliśmy Jaśki nie przypuszczaliśmy, że taka rodzina, w której wszystkie dzieci mają na imię Jan, istnieje na prawdę!

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Mój ojciec nazywa się Jean-Louis, a mama Jeanine, rodzice uznali, że to jest ich wspólny czynnik i postanowili nazwać wszytkach synów Jean. Był moment, w którym chcieli nazwać jednego z synów Jerom, ale już nie mogli - bo to dziecko czułoby się niejako wykluczone z rodziny! Sami wpędzili się w taką pułapkę.

Antek: Kim Pan chciał być, jak był chłopcem? Od razu pisarzem?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Nie, nie wiedziałem wtedy, że istnieją żywi pisarze. Do szkół nie przychodzili wtedy autorzy. Ja marzyłem o tym, by żyć życiem pełnym przygód. Chciałem być detektywem, albo pilotem myśliwca czy kierowcą szybkich samochodów, albo Jamesem Bondem. Chciałem mieć życie pełne przygód, takie, jak mają bohaterowie moich książek. Cudem związanym z pisaniem książek, jest możliwość przeżycia wielu różnych żyć, których na co dzień przeżyć nie możemy. Teraz o tym wiem.

Zofia Karaszewska: Jaka powinna być książka, żeby podobała się dzieciom? Czy pisząc, myśli Pan o czytelniku?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Cały czas piszę tylko w trybie „latarni”. Nie zastanawiam się, co mogłoby się dzieciom spodobać. Piszę książki tak, żeby podobały się mi. Takie, które lubiłbym, gdybym znów miał dziesięć lat.

Zofia Karaszewska: Trochę egoistycznie.

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Tak, ale dzięki temu to, co piszę jest szczere. Myślę o czytelniku w tym sensie, że chce go zaprosić do swojego świata, który przeżywam i opisuję. Bohaterowie książki Pepe i spółka mimo, że żyją współcześnie, nie mają komórek, tabletów, nie grają w gry komputerowe, ponieważ w moim dzieciństwie takich urządzeń nie było. Mimo to mali czytelnicy, mówią, że te dzieci są do nich podobne. Jako wydawca mam do czynienia z książkami innych autorów, i mam wrażenie, że jest tam nadmiar marek, urządzeń, żeby na siłę upodobnić bohatera do współczesnego czytelnika. Ale tym wcale nie pomaga się dzieciom utożsamić z bohaterami. Zmieniają się przecież i urządzenia, i przemija moda na nie; i taka książka po dwóch latach staje się już nieaktualna, przez to nieatrakcyjna.

Zofia Karaszewska: Jak wygląda Pana proces pisania?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Kiedy napiszę książkę, to robię to, co robi się z winem. Odkładam do piwniczki na miesiąc. Kiedy zapomnę już trochę o tej książce, czytam ją ponownie świeżym okiem i wtedy mogę dostrzec niedoskonałości. Następnie wysyłam książkę do wydawcy, który pomaga mi poprawić kolejne rzeczy.

Zofia Karaszewska: Czy dzieci, to trudni odbiorcy? Mają czasami pretensje do tego, jak potoczyły się przygody bohaterów? Czy chcą mieć wpływ na kolejne książki?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Często dostaję listy od dzieci, w których piszą mi, o czym powinienem napisać, co powinno się stać. W jednej z książek o Jaśkach jest historia kota, który choruje i zdycha na koniec książki. Dostałem masę listów oburzonych czytelników, w których pisali, że kot nigdy nie powinien zdechnąć, że tak nie można i tak dalej. Dlatego w Albumie Rodzinnym pojawia się piesek, żeby trochę nadrobić tę stratę, tę straszną rzecz, którą zrobiłem w poprzedniej książce. Byłem to winien moim czytelnikom.

Antek: Czy odpisuje Pan na wszystkie listy czytelników?

Jean-Philippe Arrou-Vignod: Tak, staram się zawsze odpisywać. Pamiętam, jak byłem mały, jakie to było dla mnie ważne, żeby dostać odpowiedź na list wysłany do ulubionego autora. Jedną z rzeczy, których najbardziej żałuję jest to, że nie mogłem pójść do niektórych autorów i powiedzieć im, jak pomogli mi się rozwinąć, jak pocieszali mnie, kiedy było mi smutno. Teraz, kiedy jestem dorosły, część z nich już nie żyje. Do części tych autorów nie poszedłem, bo byłem nieśmiały, część mieszkała w Anglii. W każdym razie bardzo tego żałuję.

Zofia Karaszewska: Czy Polskie dzieci mają wysyłać listy do Pana na adres wydawnictwa Znak czy bezpośrednio do Francji?

Antek: I czy można mailem?

Jean-Philippe Arrou-Vignod (śmiech) Jutro będzie trzysta maili… 


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Zofia 17.05.2016 14:18
Autorka/Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post