Co możesz poświęcić, by ocalić swoich bliskich? Wywiad z Adrianem McKintym

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
23.09.2019

Spotykamy się przy okazji festiwalu Crime Writing Festival w angielskim Harrogate, gdzie promuje nową książkę. Spodziewam się pewnego siebie, onieśmielającego twórcy, dumnego z międzynarodowego sukcesu, jednak Adrian McKinty jest tak przyjacielski i bezpośredni, że już po chwili rozmawiamy, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi. Opowiada mi, jak jego rodzina została eksmitowana – by zarobić, rzucił pisanie i został kierowcą Ubera – oraz o tym, jak doszło do tego, że jednak wrócił do tworzenia książek. „Czy czujesz się już pełnoprawnym pisarzem?”, pytam, bo powieść „Łańcuch” odniosła oszałamiający sukces. „Tak. Od jakichś dwóch tygodni” – odpowiada ze śmiechem.

Co możesz poświęcić, by ocalić swoich bliskich? Wywiad z Adrianem McKintym

[Opis wydawcy] Zwyczajny dzień. Rachel podrzuca córkę na przystanek i pędzi do swoich spraw. Chwilę później ktoś dzwoni z zastrzeżonego numeru. Trzynastoletnia Kylie została uprowadzona. „Jeśli chcesz odzyskać córkę, musisz zapłacić okup… oraz porwać kolejne dziecko” – informuje zniekształcony kobiecy głos.

Porywaczka okazuje się matką, której syna uprowadzono wcześniej. Jeśli Rachel nie spełni żądań, porwane dzieci zginą. Oboje. Tak działa Łańcuch, przerażająca organizacja, która ofiary zmienia w przestępców, a nieznanych sprawców wzbogaca o miliony. Gdy stajesz się ogniwem Łańcucha, nigdy już się od niego nie uwolnisz.

Rachel jest zwykłą kobietą, będzie jednak musiała przeobrazić się w kryminalistkę, dokonywać dramatycznych wyborów moralnych i zrobić straszne rzeczy. Łańcuch jest bezlitosny i nieuchwytny. Zasady są proste: załatw pieniądze, wybierz ofiarę, a potem dokonaj okrutnego czynu, który jeszcze wczoraj wydawałby ci się zupełnie niedopuszczalny. Twórcy Łańcucha wiedzą, że rodzice zrobią wszystko dla swoich dzieci. Skonstruowali go tak, by kolejne wciągane w niego osoby chroniły jego anonimową strukturę. Tym razem jednak trafili na równego przeciwnika. Rachel jest bystra, zdesperowana i nigdy się nie poddaje. Czy uda jej się uratować córkę i rozerwać Łańcuch?

Prawa do publikacji książki zostały sprzedane do 37 krajów. Prawa filmowe zakupiło studio Paramount Pictures.

Ewa Cieślik: Czy korzystasz jeszcze z Ubera?

Adrian McKinty: Cóż, muszę przyznać, że tak… Powinienem mieć na telefonie apkę, sekundę, sprawdzę… Tak, Uber powinien gdzieś tu być…

Pytam, bo Uber pojawia się w twojej książce kilkukrotnie, poza tym sam zostałeś kierowcą dla tej firmy po tym, jak zdecydowałeś się rzucić pisarstwo. Historia twojego sukcesu jest naprawdę niezwykła i sama nadawałaby się na książkę! Czy mógłbyś ją opowiedzieć?

Zacznę od tego, że napisałem serię książek, których akcja dzieje się w Belfaście w latach 80.

Mówisz o cyklu z detektywem Seanem Duffym?

Tak, dokładnie. Krytycy przyjmowali te książki bardzo dobrze, miałem niezłe recenzje, dostałem nawet kilka nagród, ale niestety nikt nie chciał ich kupować. Gdy The Troubles się zakończyło, ludzie w Anglii po prostu chcieli o tym zapomnieć, z kolei mieszkańcy Ameryki za bardzo nie rozumieli wydarzeń tego okresu… Sprzedałem około 400-500 egzemplarzy w Belfaście i to wszystko! (śmiech)

Te książki były wydane także na rynku amerykańskim, tak?

Tak, można je było zamówić online… Ukazały się nakładem małego wydawnictwa, nie były promowane i w sumie były dość trudno dostępne. Gdy całą rodziną mieszkaliśmy w Ameryce, razem z żoną mieliśmy stabilny, przyzwoity dochód. Pracowałem jako nauczyciel, a dodatkowo zawsze w styczniu przychodził do mnie czek z wytwórni Paramount – bo lata wcześniej kupili oni prawa do jednej z moich książek i co roku je odnawiali. Potem jednak przenieśliśmy się do Melbourne, gdzie moja żona dostała ofertę pracy na uniwersytecie – i wtedy jakby wszystko sprzymierzyło się przeciwko mnie. Wydawnictwo zrezygnowało ze mnie jako swojego autora, a następne wydawnictwo zbankrutowało, więc prawa do moich książek znalazły się w jakimś prawniczym niebycie… A dodatkowo czeki z Paramount przestały przychodzić – pewnie jakiś ich prawnik w końcu zadał sobie pytanie: „hej, dlaczego co roku płacimy za coś, co nie przynosi nam zysków?”. (śmiech) Z osoby, która miała wcześniej całkiem dobry dochód, nagle znalazłem się w sytuacji, kiedy na moje konto wpływało zero wynagrodzenia. Moja żona musiała ciężko pracować, by zarobić na całą rodzinę. Natomiast ja dalej byłem zapraszany na wydarzenia i festiwale literackie – takie jak ten, na którym jesteśmy – i zapowiadany słowami: „a teraz przed państwem znany pisarz, zdobywca nagród, Adrian McKinty!”. Wśród oklasków wychodziłem na scenę, prowadziłem dyskusje ze świetnymi pisarzami, takimi jak Ian Rankin czy Val McDermid… Ale tak naprawdę myślałem sobie, że jestem po prostu kłamcą, oszustem! Bo wszyscy ci ludzie byli przeświadczeni, że jestem jakimś odnoszącym sukcesy pisarzem, podczas gdy nie byłem nawet w stanie zarobić na utrzymanie rodziny. Takie myśli towarzyszyły mi przez kilka lat. W końcu dwa i pół roku temu zostaliśmy eksmitowani z mieszkania.

A masz dwójkę dzieci, prawda?

Tak, dwie dziewczynki. Nasze wszystkie rzeczy wyniesiono na chodnik przed domem. Moja najmłodsza córeczka spojrzała na mnie i spytała: „tatusiu, czy wszystko będzie dobrze?”. Powiedziałem oczywiście: „tak, nie martw się! Wszystko będzie OK”, ale w tamtej chwili sam przed sobą musiałem przyznać, że nie wiem, czy przyszłość rysuje się w jasnych barwach. W tamtym momencie zdecydowałem, że następnego dnia muszę znaleźć sobie normalną pracę. Zamieściłem na moim blogu post, w którym napisałem, że rzucam pisanie. Poszedłem do urzędu pracy, zatrudniono mnie jako barmana. Pod koniec pierwszej zmiany za barem otrzymałem kopertę z dniówką. W końcu mogłem przynieść do domu jakieś pieniądze! Zostałem także kierowcą Ubera – zresztą okropnym, przyznaję się bez bicia, bo jeździć uczyłem się w Irlandii, gdzie drogi są puste, czasami mija się tylko osamotnioną krowę lub traktor, a w Melbourne jest duży ruch, wszyscy trąbią. Ale znów – przynosiłem do domu środki na życie. A podczas jednego z kursów zadzwonił mój telefon. To był pisarz kryminałów Don Winslow. „O co chodzi z tym rzucaniem pisania”, zapytał mnie. Powiedziałem, że podtrzymuję to, co napisałem na blogu, nie będzie żadnej następnej książki, byłem okropnym ojcem, całe to pisanie to jakieś łechtanie mojego męskiego ego, ale teraz muszę zadbać o swoją rodzinę. Odpowiedział, że jego zdaniem to błąd, bo zna moje książki i uważa, że mam duży talent. „Czy mogę dać twój numer mojemu agentowi?”, zapytał, a ja się zgodziłem, ale szczerze mówiąc, było mi wszystko jedno. Któregoś dnia, dwa tygodnie później, po północy, ten agent faktycznie zadzwonił. Byłem wtedy po ciężkim dniu, więc powiedziałem, że dziękuję za jego zainteresowanie, ale naprawdę muszę odłożyć słuchawkę i iść spać. Trzydzieści sekund później telefon znowu się rozdzwonił i Shane Salerno dalej przekonywał mnie, bym pisał. Znów się z nim rozłączyłem, a on znowu zadzwonił, uparcie starając się mnie dalej namawiać do współpracy. Odmówiłem, mówiąc, że nie stać mnie, by oddać kolejny rok z życia na pisanie, z którego nie będę miał pieniędzy. Usłyszałem: „A co gdybym w tej chwili przelał na twoje konto 10 tysięcy dolarów jako zaliczkę?”. Spytał mnie, czy mam w zanadrzu jakąś historię, której akcja dzieje się w Ameryce.

I co, miałeś?

Nie miałem jej napisanej, to był tylko mglisty pomysł. Lata wcześniej byłem w Meksyku, gdzie robiłem research do książki o Trockim, z której zresztą nic nie wyszło, ale dowiedziałem się tam o „porwaniach na wymianę”. Działa to w ten sposób, że porywacze – przeważnie z karteli narkotykowych – uprowadzają członka twojej rodziny, np. babcię czy dziecko, ale ty możesz zająć jego miejsce, podczas gdy reszta rodziny zbiera pieniądze na okup. Myślałem także o listach łańcuszkach, popularnych w czasach mojego dzieciństwa: „zrób trzy kopie tego listu i roześlij go do swoich znajomych albo stanie się coś strasznego”. A trzeba ci wiedzieć, że pochodzę z małego miasteczka w Irlandii, pełnego przesądów i dziwnych wierzeń – zresztą ostatni proces czarownicy odbył się właśnie w Carrickfergus – więc wszystkie dzieciaki w to wierzyły, byliśmy przerażeni. Wtedy jedna z moich nauczycielek zebrała wszystkie te listy, wsadziła do metalowego kosza i podpaliła, mówiąc: „Teraz wszystkie te zaklęcia przynoszące pecha przejdą na mnie, wy już niczego nie musicie się obawiać”. Miałem wtedy jakieś 8 lat, zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Pomyślałem sobie: „OK, to koniec – nigdy więcej jej nie zobaczę!”. Na marginesie zaznaczę, że ta nauczycielka ma dzisiaj 88 lat i cieszy się świetnym zdrowiem, więc zaklęcia nie wyrządziły jej żadnej krzywdy! (śmiech) Wracając do naszej historii – pomyślałem sobie, co by było, gdyby połączyć te porwania z pomysłem listów łańcuszków, którym ktoś chce położyć kres. Gdy więc Shane spytał mnie o pomysł na amerykańską historię, powiedziałem mu, że ostatnio boleśnie przypomniałem sobie o tym, że rodzic może zrobić wszystko dla swoich dzieci, i że mógłbym połączyć to z pomysłem łańcucha porwań, który sprawia, że chcąc uratować swoje dziecko, musisz porwać czyjeś. Agent zażądał od razu pierwszego rozdziału. Kazał mi siąść do biurka i go napisać – w zamian on wyśle 10 tysięcy dolarów. W tym momencie moja żona zeszła na dół – a było już chyba grubo po pierwszej w nocy – i spytała, co robię i czemu do diabła jeszcze nie śpię. Odpowiedziałem jej, że to trochę skomplikowane. (śmiech)

Nie wiedziałeś, czy właśnie zarabiasz pieniądze, czy marnujesz czas?

Dokładnie! W końcu powiedziałem, że napiszę ten rozdział, ale niech nie wysyła mi żadnych pieniędzy, tylko obieca, że już tej nocy nie zadzwoni. Pisanie poszło mi doskonale, słowa i zdania same się układały. O 4:15 Shane zadzwonił ponownie: „przeczytałem te 30 stron, które mi wysłałeś. Są doskonałe. Potrzebuję 300 więcej, dokładnie takich!”. Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. „Która jest u ciebie godzina?”. Gdy mu powiedziałem, odparł zdziwiony: „Stary, to dlaczego ty jeszcze nie śpisz?! Jutro musisz przecież napisać książkę!” (śmiech) Gdy rano wstałem, żona zawiozła już nasze córki do szkoły, dom był pusty. Pomyślałem, że miałem przedziwny sen – śnił mi się jakiś szalony, uparty agent z Hollywood… Włączyłem laptop, a na skrzynce odbiorczej miałem chyba z 10 maili od Shane’a. To nie był sen!

Twoje poprzednie książki o Seanie Duffym, jak sam mówiłeś, przyniosły ci nagrody i uznanie krytyków. Jak myślisz, czy coś jest nie tak z rynkiem książki, że mimo wszystko nie było cię stać na to, by wyżyć z pisania?

O problemie zarobków rozmawiałem z wieloma pisarzami. Z jednej strony przeciętne roczne wynagrodzenie pisarza w Wielkiej Brytanii to mniej więcej 8 tysięcy funtów, czyli około 13 tysięcy dolarów. Czyli nie masz szans, by za to żyć – musisz pochodzić z zamożnej rodziny albo mieć dodatkową pracę. Z drugiej strony wszyscy wiemy o niezwykle bogatych pisarzach. A gdy jesteś wydawcą, oczywiste jest, że wolisz zainwestować pieniądze w popularnego autora – opłacić mu reklamę, spotkania autorskie, festiwale… Dlaczego miałbyś ryzykować, inwestując w początkujących twórców, skoro możesz na nich nie zarobić? Dlatego bardzo często jest tak, że jako pisarz zatrzymujesz się na tym początkowym etapie i nie możesz przebić się dalej. Dla mnie było to bardzo frustrujące. Za każdym razem, gdy przyznawano mi jakąś ważniejszą nagrodę, myślałem: „w końcu, udało mi się! Teraz wszystko się zmieni!”. Niestety nic się nie zmieniało. Nagrody nie wystarczają – musisz mieć za sobą wydawcę. To wielka maszyna, która musi cię wspierać, inaczej szanse na sukces są marne. Czasem wydawcom brakuje wyobraźni, nie wierzą we własnych autorów. A powinni – to przyniosłoby korzyści nie tylko im czy pisarzom, ale też czytelnikom, którzy nie byliby zmuszeni czytać w kółko książek z tymi samymi nazwiskami na okładce.

A jak sądzisz – co czyni pisarza? Bo z jednej strony mamy uznanych, popularnych autorów, z drugiej twórców, którym nie starcza na codzienne wydatki.

Cóż, nigdy tego nie wiedziałem. Nigdy nie napisałem tego w moim paszporcie, w rubryce „zawód”. Nigdy nie postrzegałem siebie jako pisarza, bo nie otrzymywałem za to regularnego wynagrodzenia na przyzwoitym poziomie. Mieszkając w Stanach uważałem, że jestem nauczycielem, bo w ten sposób zarabiałem. W Australii pisałem recenzje książek i przeprowadzałem wywiady, więc mogłem postrzegać siebie jako dziennikarza. Dopiero ze dwa tygodnie temu, gdy ludzie naprawdę zaczęli kupować moją książkę, zacząłem myśleć, że jestem pisarzem. Widziałaś może drugą część „Ojca chrzestnego”?

Tak, jasne.

Jest tam taka scena, gdy Hyman Roth mówi do Michaela Corleone: „Nigdy nie narzekałem, gdy mój przyjaciel Moe Greene został zabity, bo taką wybraliśmy branżę” [oryg. „And I said to myself, this is the business we've chosen” – przyp. E.C.]. Więc powtarzałem sobie podobne słowa: nie powinienem narzekać, bo nikt nie przystawił mi pistoletu do skroni i nie nakazał pisać – sam wybrałem taką drogę. A gdy okazało się, że to zła decyzja, sam pomyślałem, że powinienem rzucić pisanie.

Jednak teraz twoja książka ukazała się w 35 krajach – także w Polsce – a Paramount Pictures kupił prawa do filmu na jej podstawie. Jak się czujesz? Co o tym sądzisz?

Wciąż jeszcze trudno mi w to uwierzyć. Sprawa z filmem jest zupełnie świeża, więc cały czas jeszcze o tym myślę i to przetwarzam. Amazon ma listę „TOP 100” książek i wcześniej nigdy się w nim nie znalazłem. Gdy więc dostałem telefon od wydawcy, że jestem na liście bestsellerów „New York Timesa”, nie mogłem w to uwierzyć. Musieli wysłać mi zdjęcie tej listy jako załącznik do maila! To zupełnie niesamowite.

Zupełnie się temu sukcesowi nie dziwię, bo „Łańcuch” to książka, która bardzo wciąga! To świetny thriller, ale też swego rodzaju traktat o dobru i złu. Zmusza czytelnika, by zadał sobie pytanie: „co zrobiłbym, gdyby to moje dziecko zostało porwane?”. Chcę więc spytać o to właśnie ciebie. Jaka jest twoja odpowiedź – zarówno jako ojca, jak i filozofa?

Studiowałem filozofię na uniwersytecie w Oxfordzie. Utylitaryzm, etykę Kanta, etykę nikomachejską Arystotelesa. Według każdego z tych systemów Rachel – główna bohaterka książki – dokonuje złego wyboru. Sprawia, że na świecie jest więcej cierpienia, niż było – czyli zaprzecza założeniom utylitaryzmu. Działa według zasady, że cel uświęca środki – czyli przeciwstawia się deontologii Kanta. Nie postępuje też według prawd etyki Arystotelesa, według której cnota nie przejawia się w tym, co myślisz, tylko jakich dokonujesz postępków. Chrześcijaństwo, buddyzm, hinduizm – wszystkie te religijno-etyczne systemy potępiałyby jej działanie. Jednak jako czytelnik doskonale zrozumiesz jej wybór, i co więcej, będziesz jej kibicować w porwaniu dziecka. Chciałem przedstawić w książce momenty, w których jej moralność będzie wystawiona na najwyższą próbę. Rachel sama uczy filozofii, ma więc pełną świadomość, że jej decyzje łamią wszelkie zasady etyczne. Decyduje o życiu i śmierci, i musi z tym żyć. Sam, pisząc, kibicowałem jej. „Dalej, Rachel, dasz radę!”. Mam nadzieję, że czytelnicy też tak będą reagować, mimo że Rachel w pewnym momencie staje się naprawdę bezlitosna i gotowa na wszystko.

Czy widziałeś w Rachel jakieś odbicie siebie? Dzielicie podobne wykształcenie i doświadczenia – ona również była kierowcą Ubera…

Tak, widzę w niej siebie, gdy podejmuje trudne decyzje moralne. Pamiętasz film „Uprowadzona”? Główny bohater, którego gra Liam Neeson, jest byłym szpiegiem, więc ma te wszystkie potrzebne umiejętności – świetnie strzela itd. Ja nigdy nie włamałem się do czyjegoś domu, nie strzelałem z broni palnej, i chciałem, by Rachel była taka sama. Wszystkiego musi się nauczyć sama. Na początku książki Rachel jedzie do onkologa po wyniki testów. To dla niej wtedy najważniejsza sprawa na świecie. Po chwili zaś jest to dla niej zupełnie bez znaczenia, bo musi zająć się swoją córką. Sam wiem najlepiej, że rodzina to najważniejszy priorytet.

W twojej książce można wyśledzić wiele literackich odwołań. Rachel jest bezlitosna jak Lady Makbet, jednocześnie jednak przypomina Demeter pragnącą ocalić swoje dziecko. Przywodzi też na myśl Ariadnę, która pomaga Tezeuszowi wydostać się z labiryntu. Dla mnie jednak najbardziej przypomina Alicję przechodzącą na drugą stronę lustra.

Tak, chciałem nawiązać do „Po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla. W ogóle zwierciadło jest ważnym symbolem w tej książce. Na początku Rachel usuwa je ze swojego domu, bo nie chce widzieć w nim skutków swojej choroby onkologicznej. Nie chcę zdradzać zakończenia książki, ale lustro będzie dla Rachel-Alicji niezwykle ważne. Chciałem też nawiązać do Demeter, która dosłownie schodzi do piekła, by ocalić swoją córkę. Persefona jednak nie wróciła z piekła nietknięta, tak stało się również z córką Rachel. Przyznaję, że opisywanie konsekwencji jej doświadczeń i tego, co stanie się później, przyniosło mi sporo satysfakcji.

„Łańcuch” jest również książką o mediach społecznościowych. Przywołujesz słowa George’a Orwella, że to nie państwo nas monitoruje, lecz my sami. Jak ty podchodzisz do Twittera i swojego bloga, szczególnie teraz, gdy zyskałeś sławę?

Zmieniłem swoje podejście do mediów społecznościowych. Kiedyś nawet nie wiedziałem, że Twitter może informować wszystkich o moim położeniu! Na Facebooku z kolei można znaleźć zupełnie szalone rzeczy. Jedna znajoma znajomej kiedyś poskarżyła się, że ma popsute tylne drzwi do domu, bo nikt nie przyszedł ich naprawić, a musi iść na 8 godzin do pracy. To jak zapraszanie włamywacza! Inna osoba z kolei nie potrafiła sobie poradzić z przelewem internetowym, więc opublikowała hasło i dane swojego konta z prośbą, aby ktoś jej pomógł w płatności. Pamiętam, że napisałem wtedy do niej prywatną wiadomość, że natychmiast musi usunąć ten post! Potraktowała mnie jak kogoś podejrzanego. Zupełnie nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ktoś może wykorzystać informacje, którymi się dzielimy z innymi. Zdecydowałem, że sam nigdy, przenigdy nie założę konta na Facebooku i jestem bardzo ostrożny w tym, czym dzielę się na Twitterze czy blogu.

Chciałabym naszą rozmowę zakończyć pytaniem o to, jakie miałbyś rady dla innych pisarzy.

O, wiem dokładnie, co chciałbym im powiedzieć. Proszę, nie poddawajcie się, tak jak ja się nie poddałem. Trzymajcie się, bo może się wam poszczęści i następny tekst, jaki napiszecie, otworzy wam jakieś drzwi, sprawi, że poznacie ludzi, którzy wam pomogą. To, że w przeszłości mieliście niepowodzenia, nie oznacza, że w przyszłości nie czeka na was sukces. Nie poddawajcie się!


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
FOCZKA 29.09.2019 11:27
Czytelniczka

Warto przeczytać tą książkę

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
silentlyhere 24.09.2019 20:26
Czytelniczka

Przeczytałam książkę, przeczytalam wywiad i.... wow! Mądry facet. Po lekturze "Łańcucha" z niecierpliwością czekam na więcej jego książek.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Cieślik 15.09.2019 16:03
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post