rozwiń zwiń

Wierzę w słowa, opowieści, które potrafią zmieniać rzeczywistość – wywiad z Terrym Gilliamem!

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
15.08.2018

Czy za marzeniami warto jest gonić do utraty tchu? Jaką przestrogę dają nam filmy, a w czym zawiera się moc literatury? Czy w życiu warto jest ryzykować, a może jednak chodzić na skróty? Terry Gilliam, jeden z najciekawszych i najgłośniejszych twórców współczesnego kina, opowiada nam o swoich filmach, inspiracją Orwellem i baśniami braci Grimm, mówi o psychodelicznych stanach świadomości i rzeczywistości, którą warto zabarwiać fantastyką.

Wierzę w słowa, opowieści, które potrafią zmieniać rzeczywistość – wywiad z Terrym Gilliamem!

Rozmowa odbyła się w trakcie trwania wrocławskiego festiwalu filmowego Nowe Horyzonty. Pretekstem do niej była z jednej strony premiera niezwykle oczekiwanego filmu Gilliama, pt. „Człowiek, który zabił Don Kichota”, a także pojawienie się na rodzimym rynku książki Gilliamesque. Moja przedpośmiertna autobiografia. Zapraszamy do lektury!

Marcin Waincetel: Don Kichot, legendarny bohater z kart literatury, został znowu ożywiony. I to dzięki Tobie!

Terry Gilliam: Ale on nigdy nie umarł! Od dawna – całych wieków! – błąka się po świecie. Żyje i odżywa. Legendy są przecież wieczne. A mi bardzo zależało na tym, aby opowiedzieć historię Cervantesa. Oczywiście chciałem to zrobić po swojemu. Na własnych warunkach, według mojej, nieco pokręconej wizji, w której literacko-filmowa sztuka nierozerwalnie łączy się z życiem.

„Człowiek, który zabił Don Kichota” powstawał przez prawie trzydzieści lat. W tym czasie wizja musiała się zmieniać nie raz, nie dwa... więcej niż trzy?

Więcej niż trzysta! No, może przesadzam o parę setek. Wspominam o tym przy każdej możliwej okazji, ale naprawdę uważam, że ten film tylko zyskał na jakości przez to, że jego realizacja trwała tak długo. Wiesz, co jest piękne? Że on – w pewnym sensie – nakręcił się sam! Ludzie zastanawiają się nad powiązaniem pierwotnej wersji historii, w której w głównych rolach wystąpili Johnny Depp oraz Jean Rochefort z historią, w której występuje Adam Driver i Jonathan Pryce. Tym, co było na początku, a tym, co jest teraz. Materiał źródłowy jest ten sam, jednak „Człowiek, który zabił Don Kichota” koncentruje się na sprawach, które stały się dla mnie teraz bliższe...

Nie ma się co dziwić, to przecież film, który pod wieloma względami jest dla Ciebie, a przynajmniej może być tak traktowany, autobiograficzną pamiątką.

Zawsze chciałem, aby zawierał w sobie ten element. Z jednej strony opowieść odnosi się do życia artysty, który niby stąpa twardo po ziemi, ale równocześnie potrafi nad nią lewitować. Zresztą, ciekawa jest sprawa Toby’ego, postaci odgrywanej w filmie przez Adama. W pierwszej wersji filmu ten bohater także był uwzględniony w scenariuszu jako reżyser reklam, który przeniósł się do XVII wieku i poznał prawdziwego Don Kichota. Ale! O wiele ciekawsze wydawało mi się to, aby przedstawić człowieka, który w młodości nakręcił film o Don Kichocie. W czasach młodości, gdy często jesteśmy niewinni, żyjemy pasją i marzeniami, za którymi gonimy. Do utraty tchu.

Zatem o kim, tak właściwie, jest to historia? Mam na myśli Toby’ego, do Don Kichota jeszcze wrócimy.

W tej chwili jest to opowieść o kimś, kto urodził się z talentem. Ze zdolnością do tego, aby tworzyć sztukę przez duże S. Toby miał jednak dwa wyjścia. Stopniowo dojrzewać do realizacji rzeczy wielkich albo pójść na skróty i... zająć się reżyserią wysokobudżetowych, ekskluzywnych reklam psiego żarcia. Albo papieru toaletowego czy czegoś podobnego. I za to, że wybrał drogę na skróty, że w pewnym sensie sprzedał swój talent, został ukarany. Przestroga – filmy to bardzo, bardzo, bardzo niebezpieczna sprawa! Bo spójrzmy choćby na Angelikę (Joana Ribeiro – przypis red.), która opuszcza swoją wioskę i podąża za marzeniem o wielkiej sławie w świecie kina, aby zostać gwiazdą. Ostatecznie czeka ją jednak porażka. No i oczywiście on. Don Kichote. W dziele Cervantesa tytułowy bohater staje się szalonym, od tego, że zaczął żyć życiem, które poznał w powieściach o rycerzach, dziewicach, szlachetnych ideałach, miłości... W swoim filmie sprawiłem, że Don Kichotem stał się zwykły, prostoduszny szewc, który uwierzył, że ma w swoim życiu do odegrania wielką, piękną, ale i tragiczną rolę.

Zdecydowałeś się, aby to na kanwie powieści Cervantesa stworzyć swój film, dlatego, bo...

...bo nie trzeba było płacić za prawa autorskie, proste! (śmiech). Uważam też, że to od początku było dla mnie wyzwanie. Zresztą, nie tylko dla mnie. Projekt adaptacji przygotowywał swego czasu Orson Welles i paskudnie się na tym wyłożył. Stwierdziłem, że moje przeznaczenie będzie inne. I było, choć nie było łatwo, co wiemy za sprawą dokumentu „Zagubiony w La Manchy”. Aha, jeszcze jedno. „Don Kichote” to po prostu jedna z największych powieści wszechczasów. Traktująca o sile fantazji, różnych filozofiach życia, sile serca i rozumu... chciałem spróbować wyciągnąć esencję z tej książki. Ponownie przedstawić ludziom właśnie tę książkę, zachęcić ich do poznania historii pewnego szlachcica, który wyrusza w podróż życia, aby – kierowany piękną ideą – pomagać innym. I nieco koloryzować rzeczywistość... „Don Kichote” jest dla mnie niesłychanie metaforyczny.

Przyznaj się – Ty również masz pełne prawo, aby nosić miano „Don Kichote”. Twoja walka z biurokracją, niełatwe, biznesowe pojedynki przy kręceniu kolejnych dzieł... nie przypomina to konfrontacji z olbrzymami i wiatrakami?

Mam prawo i z niego skorzystam! Choć na przykład Tony Grisoni, współscenarzysta filmu, powiedział mi niedawno, że jest zupełnie inaczej. Ten film jest Don Kichotem, a ja jestem Sancho Pansą. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej czuję, że faktycznie coś może być na rzeczy. Filmy – ale w ogóle sztuka, a więc także i literatura – działają na nas w ten sposób. Pobudzają do myślenia, przekraczania granic. To fikcja, wyjątkowo piękne i sugestywne kłamstwa, w które chcemy wierzyć. I wierzymy. A jeśli chodzi o to, że mogę być traktowany jako Sancho, to cóż... przez te wszystkie lata starałem się, aby film powstał. Pomagałem mu w zyskaniu ostatecznego kształtu, formy ze świata wyobraźni.

Twoje filmy są bardzo często adaptacjami literatury. W swojej książce „Gilliamesque. Moja przedpośmiertna autobiografia” przyznałeś, że „zwykłe powielanie nigdy mnie zbytnio nie interesowało” oraz „wolę odnosić się do mojego prawdopodobnie niepoprawnego wyobrażenia o czymś niż do faktycznego stanu rzeczy”. Skąd takie podejście?

Bardzo cenię sobie wolność do tworzenia. Przestrzeń, w której mogę eksperymentować. I takimi eksperymentami są często właśnie moje filmy. Choćby „Brazil”, czyli nietypowa, satyryczna wersja „Roku 1984”ujęta w nieco staromodnym, powiedziałbym nawet, że romantycznym stylu, z mocno zarysowanym problemem zniewolenia jednostki przez totalitarne społeczeństwo jutra. Literatura potrafi dawać nieprawdopodobnie fascynujące obrazy, które z powodzeniem można przenosić na celluidową taśmę. Choć, rzecz jasna, czasami trzeba dokonać pewnych modyfikacji... Szalonym eksperymentem, zarówno z uwagi na treść, jak i formę, było też na pewno „Las Vegas Parano”. W książce Hunter S. Thompsona można znaleźć fascynujący zapis końca pewnego mitu, amerykańskiego snu, który powoli staje się koszmarem. Psychodeliczna podróż przez różne stany świadomości.

Nie tylko „Don Kichot”, proza Orwella czy dokonania Huntera S. Thompsona, ale również – między innymi – baśnie braci Grimm posłużyły Ci jako inspiracja pod filmy. A przecież w filmografii Terry’ego Gilliama znajdziemy również „Przygody barona Munchausena”, „Krainę traw” czy „Jabberwocky’ego”. Zdaje się, że mocno wierzysz w moc literatury.

Wierzę w słowa, opowieści, które potrafią zmieniać rzeczywistość. Nadajemy sens znaczeniom, zjawiskom, emocjom. A historie zapisane pod przywołanymi przez Ciebie tytułami naprawdę działają. Bardzo cenię sobie również, gdy rzeczywistość zostaje zabarwiona przez pierwiastek fantastyczny, metafizyczny. Gdy dochodzi do lekkiego zaburzenia percepcji pomiędzy tym, co prawdziwe, a tym, co zmyślone. Gdy szukamy odpowiedzi, a chyba przede wszystkim, gdy... stawiamy pytania.

Jeszcze jedno na koniec.

Tak przypuszczałem!

W swojej autobiografii przejmująco piszesz o czasie dorastania w Minnesocie, o dojrzewaniu w Nowym Jorku, wyprawie i przeprowadzce do Londynu, zawiązaniu się grupy Monty Pythona, życiu i sztuce... ja natomiast zapamiętałem fragment, w którym stwierdziłeś, że niektórzy oskarżali Cię o nieodróżnianie snów od rzeczywistości. Jak jest teraz? Ciągle marzysz?

To jest faktycznie ciekawe. Mówię generalnie – o tym, na ile fantazjujemy, jaki ma to wpływ na nasze życie. Dlaczego tworzymy przeróżne fikcje? Skąd chęć do snucia nierzeczywistych historii, pal licho w kontekście sztuki, ale naszego życia. No właśnie. Jak powiedziałem, lubię zadawać pytania. We fragmencie, o którym wspomniałeś napisałem – o ile mnie pamięć nie myli – że sny o lataniu są, być może, podświadomą próbą odpowiedzi na wspomnienie ojca, który podrzuca Cię w powietrze. Chwili, gdy możesz poczuć się naprawdę niesamowicie, odlotowo (śmiech), ale równocześnie bezpiecznie. Bo przecież masz świadomość tego, że wylądujesz bezpiecznie. Czy marzę? Ależ oczywiście, że tak! I szukam inspiracji. Filmowy „Don Kichot” przyniósł mi nieprawdopodobnie dużo różnych, koniec końców przede wszystkim pozytywnych emocji, ale zabrał również mnóstwo czasu i energii. Czuję się tym wszystkim nieco zmęczony, ale czekam i wierzę, że inspiracja przyjdzie. Z czasem. Nie popędzajmy jej!


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Michał 17.08.2018 14:28
Czytelnik

Ciekawy wywiad, choć wystarczy pójść na ten film, żeby to wszystko zobaczyć. Podejście Giliama jest według mnie najpełniejszym szacunku podejściem filmowca do świata literatury, który nie tylko przerabia 1:1 tłumacząc dzieło z formy słów na obrazów, ale tworzy coś własnego - tak jak np. Tarkowski z Solarisem. To nie są przeinaczenia w fabule, ale jawna dyskusja z...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
asymon 17.08.2018 12:29
Bibliotekarz

Ej, on trzyma w ręku "Kajko i Kokosza"?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AMisz 17.08.2018 14:57
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Tak - otrzymał od Marcina w prezencie Kajko i Kokosza w esperanto :D

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Róża_Bzowa 16.08.2018 01:02
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Już jestem po seansie "Człowieka, który zabił Don Kichota". Ciekawa rzecz o tym, jak sztuka nas uwodzi i mami, ale także jak może zmienić życie.
Film piękny, ale zostawia duży niedosyt...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
BlueSugar 15.08.2018 11:33
Czytelniczka

Bardzo ciekawy wywiad. Lubię Terry'ego Gilliama, zarówno jako członka grupy Monty Pythona jak i jako reżysera. Mam jeszcze sporo do nadrobienia (m.in "12 małp","Brasil", "Las Vegas Parano", "Teoria wszystkiego" i "Parnassus"), ale ciekawi mnie też legendarny "Człowiek, który zabił Don Kichota", tym bardziej, że sporo czytałam o etapach jego...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Marcin Waincetel 13.08.2018 14:39
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post