rozwiń zwiń

Chciałem w tej powieści zawrzeć moje przeczucia i lęki

LubimyCzytać LubimyCzytać
20.06.2018

Zapraszamy do lektury wywiadu z Arturem Cieślarem, autorem m.in. powieści „Ułuda”, która dzisiaj, 20 czerwca, ma premierę. Z pisarzem o snach, buddyzmie i lękach rozmawia Anna Ostrowska. 

Chciałem w tej powieści zawrzeć moje przeczucia i lęki

Wszystko wydarzyło się naprawdę – zapewnia Mat, który został poproszony przez swoją ciężko chorą przyjaciółkę Igę, aby dopilnował kremacji jej ciała, a prochy rozsypał w świętym miejscu w Indiach.

Mat wyrusza w podróż, poznaje niezwykłych ludzi, poszukuje, jest coraz bardziej uwikłany w grę czasu, ale i przestrzeń egzotycznego i tajemniczego Orientu. Nie spodziewa się, jak bardzo go to zmieni.

Ułuda to powieść drogi, opowieść o iluzji doświadczanej w życiu, o przemijaniu i o śmierci, która nie jest końcem, ale przejściem prowadzącym do nowego. Życie bohatera wydaje się snem. Może jest niekończącą się wędrówką… Ułudą?

Anna Ostrowska: Czy twoja „Ułuda” to zapis snu?

Artur Cieślar: Może łatwiej by mi się pisało, gdyby wcześniej to wszystko mi się przyśniło, tak jeden do jednego. Ale nic z tych rzeczy. Fabuła jest przemyślana. Nie spieszyłem się. „Ułuda” powstawała przez cztery lata.

Długo…

Bardzo. Pisałem z przerwami. Były miesiące, kiedy zamykałem plik na kłódkę, bo wiedziałem, że nie wszystko zostało skrojone tak, jakbym sobie tego życzył.

Część akcji toczy się w Polsce. Mat towarzyszy umierającej przyjaciółce Idze. Potem kremacja, wyjazd do Indii z ważną misją. Inspirowałeś się wydarzeniami z własnego życia?

Masz pewnie na myśli śmierć Małgosi Braunek? Oczywiście, inspirowałem się tym, co przeżyłem z kimś dla mnie ważnym, ale to akurat nie jest historia Małgosi. I rzeczywiście zostałem kiedyś poproszony o rozsypanie czyichś prochów w świętym miejscu w Indiach i tę prośbę spełniłem.

W powieści do końca mnie wodziłeś za nos. Kiedy dotarłam do ostatniej strony, uświadomiłam sobie, że ta opowieść w zasadzie się nie kończy, że muszę ją przeczytać ponownie. Chciałam przeżyć wszystko raz jeszcze, już z nowym spojrzeniem na to, co wcześniej rozumiałam inaczej.

Właśnie to jest ułudą. Pewnym rodzajem zapętlenia. Zależało mi na tym, aby napisać historię, która po pierwsze, nie znudzi, a po drugie, będzie zwodzić czytelnika, żeby wciąż mu się wydawało, że już coś wie, a tymczasem jest inaczej. Chciałem w tej powieści zawrzeć moje przeczucia i lęki, ale też pokazać soczystość świata. Kocham powieści, które od pierwszych zdań oferują coś ciekawego. Jak w dobrym amerykańskim kinie. Już w trakcie początkowych napisów budowane jest takie napięcie, że cię podrywa z fotela, od razu dostajesz tyle wrażeń, że włosy stają dęba... Nie wiem, czy „Ułuda” jest aż tak mocna, ale dbałem o to, żeby to była powieść drogi z elementami sensacji i komedii. Może to powieść metafizyczno-sensacyjna? (śmiech)

Wróciłabym jednak do wątku snu...

Tylko nie zdradź zabiegu, jaki stosuję, bo odbierzesz innym frajdę.

Jasne! Oniryczność w powieści jest oczywista. Fascynują cię sny, śnienie?

Fascynuje mnie to, jak działa umysł. Dwie trzecie naszego życia przeżywamy na jawie, jedną trzecią we śnie. Ludzie często nie mają kontaktu z własnym śnieniem. Kładą się do łóżka i opowiadają, że zapadają w ciemność. Ja śnię intensywnie, jak w filmie, w jakości HD i 3D. Wszystko jest namacalne i spektakularne. Czasami przerażające, a bywa, że profetyczne. Fakt, że zetknąłem się z naukami buddyjskimi, rozbudził tylko moją ciekawość procesem śnienia.

Medytujesz we śnie?

Uczyłem się czegoś, co w buddyzmie tybetańskim nazywa się jogą snu. To jest trening, naprawdę nic więcej, trening świadomego śnienia. Śnisz, a jednocześnie starasz się rozpoznać, że śnisz, uświadomić sobie, że to, czego doświadczasz, jest snem. Wtedy zyskujesz świadomość, że w tej sennej rzeczywistości możesz wszystko rozegrać na własnych zasadach.

To znaczy, że możesz na przykład kogoś bezkarnie zabić, bo to tylko sen?

Może ktoś o takich skłonnościach pokusiłby się o podobny eksperyment. Mnie bardziej pociąga udawanie się w nowe miejsca, podróżowanie w snach. Innym fascynującym trikiem jest usuwanie przeszkód, problemów, jakie pojawiają się na jawie. Na przykład chcesz coś, kogoś znaleźć, gdzieś się przemieścić i nie musisz wsiadać do samolotu, by się tam znaleźć. Zdajesz sobie sprawę, że śnisz i masz wielką moc umysłu, że nie ograniczają cię prawa fizyki, materia, więc przenosisz się gdzieś tam, do kogoś, w okamgnieniu. Wystarczy, że tylko o tym pomyślisz!

Bez biletu, bez wydawania pieniędzy...

Sama widzisz, jakie to ekscytujące! Ale nie można utknąć w takim doświadczeniu i bawić się w świadome śnienie bez końca. Zresztą raz śnię świadomie i udaję się we śnie na własne życzenie na przykład do klasztoru mojego lamy, by słuchać nauk, a innym razem jestem kompletnie zatopiony w sennej rzeczywistości, odczuwam wszystkie emocje jak na jawie, nie mając świadomości, że to tylko sen.

Gdy śnimy, nieświadomie wpadamy w pomieszanie, a nawet w panikę, ponieważ już mamy dystans i wiedzę o tym, jak funkcjonuje nasza dusza. Chcemy wszystko prześledzić od nowa, klatka po klatce, a to, co się dzieje dokoła nas tu i teraz, nie jest już tak przerażające. Ani starość, ani choroba, ani nawet śmierć.

Boisz się? Miewasz lęki? Bohater „Ułudy” nieustannie mierzy się z lękiem...

Wszyscy się boimy. Lęk jest czymś, co może paraliżować, ale bywa także naszym sprzymierzeńcem. Kiedy musisz oszacować swoje szanse w jakimś przedsięwzięciu, głos lęku czasami jest decydujący i bywa, że jest głosem Anioła Stróża.

Twoja „Ułuda” to nie traktat o śnie, rzecz jasna, ale śmiało sobie poczynasz i żonglujesz tymi dwiema rzeczywistościami: jawą i snem.

Mam nadzieję, że jednak nienachalnie. „Ułudę” trzeba, podobnie jak kryminał, doczytać do końca, aby wszystko stało się jasne.

Jesteś konsekwentny w swoim pisarstwie. Począwszy od „Kobiety metafizycznej”, poruszasz się w klimatach wschodnich, buddyjskich.

To mnie ukształtowało. Mój buddyzm wyrósł sam z siebie. Jak samotny lotos zakwitł. Miałem piętnaście lat, leżałem chory na anginę i słuchałem na grundigu, takim kaseciaku, audycji w Trójce o Aleksandrze David-Neelu. Mantry, świst wiatru, lamowie, klasztory, Tybet. Wpadłem jak śliwka w kompot. A to nie były czasy, że szło się do księgarni i miało się trzy półki z literaturą na ten temat. Dwa lata później spotkałem wyjątkowego nauczyciela i poprosiłem go o przewodnictwo duchowe. Dla mnie był uosobieniem mądrości i dobroci. Podążałem za nim mniej lub bardziej udolnie przez trzydzieści lat. Odwiedzałem go, nie pamiętam już ile razy, w jego nepalskim klasztorze. Umarł kilka lat temu, ale nadal jest mi bliski. Spotykamy się w snach.

Spotykasz się w snach ze zmarłymi?

Jeśli mam, mamy, jakąś sprawę, to tak. Niedawno śnił mi się kolega z podstawówki. W siódmej klasie rozerwał go poniemiecki pocisk z czasów drugiej wojny światowej. Upomniał się o pamięć. Zmarli nie lubią być zapomniani. Pomyślałem, że muszę przywołać jego historię.

„Ułuda” też jest takim przypomnieniem kogoś, kto odszedł? Przyśniła ci się Iga, a ty spisałeś jej historię jak skryba?

Niezupełnie, ale kilka rzeczy wyśniłem sobie.

A jaki jest największy lęk Artura Cieślara?

O Boże, musiało paść to pytanie? Jestem podróżnikiem, który od dwudziestego roku życia samotnie z plecakiem wędrował tu i ówdzie, i nagle, dosłownie parę lat temu, zacząłem odczuwać lęk przestrzeni. To się nazywa agorafobia. Bardzo osobliwy lęk. W skrajnym stanie ludzie dotknięci tą chorobą nie wychodzą z domu. Boją się wszelkiej otwartej przestrzeni. Ja mam problem z autostradami, ogromnymi przestrzeniami typu step, tundra, morze. Wróciłem niedawno z Laponii. To kraina pustki i wiatru. Wiedziałem, że będę musiał się mierzyć z tym lękiem. Wiedziałem, że aby sfotografować moje ukochane renifery, będę musiał pokonać lęk. Uprzedziłem moich przyjaciół, że mogę spanikować. Ale wszystko było w miarę okej. Choć długo nie zapomnę tej fascynującej i jednocześnie przerażającej przestrzeni.

W „Ułudzie” sporo jest lęku, niepokoju.

Ale on ma inne uzasadnienie, lęk w „Ułudzie” rodzi się z pomieszania, z nierozpoznania pewnego znaczącego faktu w życiu bohatera, z pewnego rodzaju oderwania. Nie mogę nic więcej powiedzieć.

Jasne. Czy Mat to ty?

Trochę. Mat to ja sprzed jakiegoś czasu, Mat to na pewno nie jest dzisiejszy Artur.

Transowość w tej powieści jest wszechobecna. Czarujesz słowami, czarujesz też kolorami, obrazami... Malujesz od niedawna?

Mam nadzieję, że to nie jest efekciarstwo, ale czemuś służy i czytelnik rozumie pod koniec powieści czemu. Malarstwo wspiera pisarstwo. Bardziej świadomie widzę, lepiej zauważam. To pomaga w pisaniu.

Czego ci życzyć? Dobrych snów?

Zdrowia.


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Adrianna Michalewska 17.07.2018 21:03
Autor

Bardzo dobra książka.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Adrianna Michalewska 17.07.2018 21:00
Autor

Bardzo dobra książka.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Piotr Podgórski 21.06.2018 06:16
Bibliotekarz

Książka zamówiona.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 20.06.2018 13:46
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post