rozwiń zwiń

Urok grzesznego moralisty

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
25.12.2017

W czasie świąt dzieją się rzeczy niezwykłe, zwierzęta zaczynają mówić ludzkim głosem, a ludzie (czasem) przechodzą głęboką metamorfozę. Jak Ebenezer Scrooge, bohater „Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa. Jak literatura ma się do rzeczywistości? Czy w prawdziwym życiu Dickens postępował tak szlachetnie, jak przystało na autora moralitetu z czasów epoki wiktoriańskiej? Czy Scrooge istniał naprawdę? I kim była Mary Hoghart?

Urok grzesznego moralisty

Duch Bożego Narodzenia jest nieśmiertelny – tak to z duchami zresztą bywa – a między innymi przez to może być uniwersalny. Od dawien dawna spotykamy się z najbliższymi, gromadzimy wokół świątecznego stołu, śpiewamy, ucztujemy. Po prostu jesteśmy. To czas symbolicznej przemiany, pogłębionej refleksji nad życiem. A że literatura bywa przy takich rozmyślaniach bardzo pomocna, o tym już chyba nie trzeba nikogo przekonywać. W wyjątkowo sugestywny sposób pisał o tym w „Opowieści wigilijnej” Karol Dickens, choć – co warto wiedzieć, a o czym nieczęsto się mówi – życie wiktoriańskiego twórcy wcale nie było krystaliczne. Co świadczy jednak o tym, że świąteczna historia o Scrooge'u nie traci na mocy oddziaływania? Czy twórca kultowej noweli zasługuje na szacunek, pamięć i uwielbienie? Odpowiedzi są niejednoznaczne, dla niektórych będą pewnie zaskakujące.

Opowieść wigilijna stanowiła dla Dickensa równie wielki, co niespodziewany sukces artystyczny, który nie przełożył się jednak aż tak bardzo na wymiar finansowy, o czym będzie zresztą mowa nieco później. Wyobraźcie sobie tylko, że nakład sześciu tysięcy egzemplarzy, wypuszczony niedługo przed świętami w 1832 roku, rozszedł się całkowicie zaledwie w ciągu trzech dni (według niektórych źródeł sztuki tej udało się dokonać podczas zaledwie jednej doby!). Angielska ulica pokochała historię Ebenezera Scrooge'a, w której zapisano codzienne troski zwykłych ludzi i niecodzienną, bo sprowokowaną przez obecność istot fantastycznych, przemianę zgryźliwego skąpca. Moralitet trafiał do serc, sumień i wyobraźni. Dowodów na to zresztą nie brakowało. Dickens otrzymywał bowiem setki listów od ludzi dziękujących za prawdziwe emocje zapisane na kartach literatury, a także podtrzymywanie nadziei na to, że warto wierzyć w boską – wszak nie są to zwykłe święta, a obchody Bożego Narodzenia – przemianę. Ta metamorfoza odnosić się ma zarówno do człowieka, jak również do czasów i okoliczności, w których przychodzi nam żyć. Tradycyjne życzenia mówiące o wesołych, radosnych i zdrowych świętach powinny się przecież urzeczywistniać.

Nowela Dickensa zyskała na popularności, a jej lektura szybko stała się jednym z tradycyjnych elementów obchodzenia chrześcijańskich świąt. W XIX-wiecznych domostwach czytano ją wspólnie całymi rodzinami. Dbanie o domowe ognisko łączy się w naturalny sposób również z troską o najbiedniejszych. I tutaj dochodzimy do tego, jak narodził się pomysł na stworzenie „Opowieści wigilijnej”. Jakie okoliczności stanowiły dla Karola Dickensa impuls, aby chwycić za pióro i rozpisać jedną z najbardziej znanych i nieustannie wznawianych historii świątecznych?

Nie wszyscy pewnie wiedzą, że najbardziej znana książka angielskiego twórcy tak naprawdę stanowiła efekt uczestnictwa Dickensa w zbiórce dobroczynnej na rzecz najuboższych mieszkańców przemysłowych części Manchesteru. Podobno szkicowy pomysł na fabułę „Opowieści wigilijnej” zrodził się podczas długiego, nocnego spaceru poprzedzonego ożywioną dysputą z Benjanimen Disraelim, przyszłym premierem Wielkiej Brytanii. Panowie mieli rozmawiać o problemie społecznych podziałów, rozwoju cywilizacyjnym i efektach z tym związanych – tak blaskach jak i cieniach. Słynny literat wziął sobie to spotkanie głęboko do serca, tak jak świadectwa ludzi, którzy z trudem wiązali koniec z końcem. Dickens znany był zresztą ze swojej społecznej wrażliwości, troski i żywego zainteresowania ówczesną biedotą. Czy można się temu dziwić? Jako nastoletni chłopak musiał podjąć wycieńczającą pracę zarobkową, aby ratować rodzinny fundusz, który został nadszarpnięty za sprawą długów zaciągniętych przez ojca. Jako drugi z dziewiątki rodzeństwa młody Karol zmagał się z chorobami, które nadszarpnęły jego zdrowie, nie wpłynęły jednak na – jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało – niezachwianą wolę walki dorastającego młodziana. Mimo częstych przeprowadzek, które uniemożliwiały stabilny rozwój edukacyjny, Dickens od najwcześniejszych lat przejawiał zainteresowanie literaturą, wiele godzin poświęcając na czytanie i samorozwój. Czas musiał jednak przeznaczać też na trudną pracę fizyczną, między innymi w jednej z londyńskich fabryk pasty do butów. Taka praca odcisnęła swoje piętno na literaturze tworzonej przez Dickensa, który nazywany był sumieniem wiktoriańskiego społeczeństwa. A co z jego osobistym sumieniem? Czy o wybitnym reprezentancie brytyjskiej kultury można mówić w kategoriach ideału? Czy był to moralista bez trosk? Bynajmniej. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Z pewnością można powiedzieć, że literatura stanowiła przeznaczenie Dickensa. Swoją przygodę ze światem słowa rozpoczął jako sprawozdawca parlamentarny, a następnie dziennikarz współpracujący z londyńskimi dziennikami o charakterze liberalnym i reformatorskim. Wewnętrzny upór, zmysł do społecznych obserwacji oraz diagnozowania problemów, a także – co tu dużo mówić – literacka iskra boża, dzięki której tworzył pasjonujące, bo żywe historie, sprawiły, że utwory początkującego pisarza znajdowały coraz szersze grono odbiorców. Pierwszy znaczący literacki sukces odniósł mając ledwie dwadzieścia cztery lata, gdy opublikował powieść „Klub Pickwicka”, która przez nieco ponad rok (1836-1837) ukazywała się w odcinkach prasowych. Za sprawą takiej strategii wydawniczej skutecznie podsycano zainteresowanie czytelników. Ludzie z pasją komentowali historie zapisane na kartach powieści takich jak „Klub Pickwicka”, „Oliver Twist”, „Nicholas Nickleby” czy „David Copperfield”, żeby wspomnieć w tym miejscu tylko te najbardziej znane. Choć trzeba pamiętać, że Dickensa nie należy traktować wyłącznie jako swoistego kronikarza życia ówczesnego Londynu, ale też twórcę o nieskrępowanej wyobraźni. W jego dorobku znaleźć można na przykład jedną z najbardziej interesujących wiktoriańskich opowieści o duchach zatytułowaną „The Signal Man”. Subtelnie akcentowana metafizyka utrwalona została oczywiście na kartach „Opowieści wigilijnej”. Interesujące jest to, że główny bohater kultowej noweli posiadał swój realny pierwowzór. A może nawet i dwa.

W literaturoznawczych opracowaniach w kontekście dickensowskich inspiracji pojawia się nazwisko Ebenezera Lennoxa Scroogie'ego, handlarza kukurydzą i winem z Edynburga, wyjątkowo przedsiębiorczego jegomościa, ale również zawadiaki. Gdy pewnego razu Dickens przechodził obok jego nagrobka – zapewne szukając natchnienia – wyryty na nim napis „meal man” (wskazujący na profesję handlarza jedzeniem) odczytał jako „mean man”, co można przetłumaczyć jako skąpy, zły człowiek. Dickens stwierdził, że to wyjątkowy dowód na zmarnowane życie, gdy ludzie po śmierci zapamiętują cię wyłącznie w takiej kategorii. Mówi się także, że wpływ na powstanie literackiego Scrooge'a miał poseł John Elwes, który mimo iż pochodził z zamożnej rodziny, a sam piastował urząd posła z Berkshire, to cechował się wyjątkowym, karykaturalnym wręcz skąpstwem. Dość powiedzieć, że rzadko kiedy rozpalał drewno w domowym kominku (wszak ogrzewanie kosztuje), nie zważał też specjalnie na to, jak bardzo zniszczony był jego płaszcz czy peruka (po co się zastanawiać, skoro wciąż można w nich chodzić?). Ekscentryczna postawa, owszem, jednak nieco inna od tego, co prezentował sobą Scrooge z „Opowieści wigilijnej”. „Kolęda prozą”, jak zwykło się tytułować dickensowską nowelę, odnosi się do wewnętrznej przemiany osoby, która żywiła niechęć, niekiedy pogardę, a także bezduszność wobec bliźnich. Ano właśnie – duchy. To dzięki nim zainicjowane zostały zmiany w sposobie pojmowania rzeczywistości przez Scrooge'a.

Podobno opracowanie, a następnie skrupulatne spisanie pomysłów zajęło Dickensowi około sześciu tygodni. W tym czasie pisarz odczuwał podobno bardzo zróżnicowane emocje. Wzruszał się w momentach, w których Duch Dawnych Świąt Bożego Narodzenia przedstawiał Scrooge'owi – ale przecież i każdemu z nas – magię spędzania czasu z najbliższymi, a trwożył się, gdy na scenę wkroczył Duch Przyszłych Świąt, zwiastun samotnego cierpienia i umierania. Nie powinno zresztą specjalnie dziwić, że pisarzowi udzielały się te wszystkie wzruszenia – wymowa utworu działa nader mocno także i współcześnie. Dickens stworzył uniwersalny moralitet, chciał wlać w serca ludzi nieco nadziei, pobudzić do refleksji, to oczywiste. Inna sprawa, że kultowy dziś autor gorączkowo potrzebował funduszy z uwagi na kolejną ciążę żony. Co ciekawe, „Opowieść wigilijna” została przez niego opublikowana własnym sumptem (Dickens pokłócił się z poprzednim wydawcą), jednak nie przełożyło się to szczególnie na zyski. Nakład sześciu tysięcy egzemplarzy rozszedł się co prawda jak świeże bułeczki, Dickens przeliczył się jednak w swoich rachunkach i nie wziął pod uwagę wszystkich kosztów publikacji. Swoje zrobiły również nielegalnie udostępniane kopie i procesy sądowe – brytyjski pisarz dochodził swoich praw wygrywając batalie prawne, jednak honoraria adwokatów pomniejszały zyski. Dickensowi zależało jednak na reputacji.

Właśnie – reputacja, wizerunek. Autora „Olivera Twista” widzi się dziś zazwyczaj jako nobliwego staruszka uosabiającego moralne cnoty epoki wiktoriańskiej. Ale czy jest to prawdziwy obraz? Stosunkowo wciąż niewiele mówi się o tym, że Dickens nie był do końca kryształowym człowiekiem. Grzeszył, a jakże, ale głównie w sprawach sercowych. Najwięcej miałaby w tym kontekście do powiedzenia jego żona, Catherine, która żyła w cieniu swojego męża. Dickens był salonowym lwem, który nie miał skrupułów, aby rozkochiwać w sobie kobiety, a następnie wdawać się w płomienne romanse. W tym czasie Catherine zostawała w domostwie wypełnionym gromadką dzieci, którymi trzeba było się zaopiekować. Nie jest tajemnicą, że pisarz podkochiwał się w swojej szwagierce, niejakiej Mary Hoghart, która z wielkim zainteresowaniem spoglądała w stronę słynnego literata. Dickens miał na jej punkcie obsesję, co szczególnie widoczne stało się po śmierci dziewczyny. Pisarz nie mógł pogodzić się ze stratą, zabrał więc sporą część rzeczy Mary i zamknął w swojej szafie. Jeden z pierścieni zmarłej nosił zresztą do końca życia. Zainteresowanie płcią piękną przejawiało się u Dickensa w sposób częsty i zauważalny dla opinii publicznej. Flirtował, zabawiał, romansował, przekraczał obyczajowe granice epoki. Nic dziwnego, że separacja z Catherine zakończyła się ostatecznie rozwodem. Temat miłosnych ekscesów Dickensa mógłby stanowić materiał na niesamowicie bogate opracowanie, które mogłoby rzucić dodatkowe światło na pomnikową postać literata. W tym miejscu ograniczmy się jednak do stwierdzenia, że w ciele moralisty mieszkały dwie osobowości – zatroskany obywatel, wojownik o społeczną sprawiedliwość, który doskonale wiedział, czym jest niedostatek, a z drugiej zaś charakternik, który zdradzał, ranił i z całą pewnością nie grzeszył poczuciem przyzwoitości.

Dickens bronił się jednak jako myśliciel deklarujący troskę o najuboższych mieszkańców Wielkiej Brytanii, który czarował słowami. Ludzie wierzyli w to, co pisał, a także w to, co mówił. Bo Dickens był również osobowością, chciałoby się dziś powiedzieć, sceniczną. Jako bodaj pierwszy sławny pisarz na świecie zdecydował się na publiczne czytanie swojego najsłynniejszego dzieła. Odbyło się to, a jakże, w czasie świąt Bożego Narodzenia w 1852 roku w Birmingham. Jego interpretacje zniewalały publiczność, która na odczyty ustawiała się w olbrzymich kolejkach. Dickens dbał o sugestywność przekazu, sprawianie, aby historia o duchowej przemianie starego skąpca działała na wyobraźnię zgromadzonych ludzi. Warto też dodać, że w trakcie występów często zbierano pieniądze z przeznaczeniem na cele charytatywne. Scrooge byłby zapewne zadowolony z takich inicjatyw.

Zarysowanie wyraźnego kontrastu pomiędzy biedą a bogactwem w dickensowskiej noweli pozwala wysnuć niezmiennie aktualny wniosek, że magia świąt – prawdziwa i niepowtarzalna – udziela się ludziom, którzy zaczynają rozumieć, że czasami mniej znaczy więcej, a prawdziwą radość można odnaleźć w momentach obcowania z najbliższymi. Niech o tym właśnie przypomina nam Duch Tegorocznych Świąt Bożego Narodzenia!


komentarze [8]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Róża_Bzowa 26.12.2017 19:56
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Ciekawy artykuł. Szkoda, że nie załączono bibliografii.
Zastanawiam się z czego autor korzystał. Z Sekretne życie pisarzy. Skandale miłosne legendarnych uwodzicieli, kokietek i drani świata literatury?
A może także m. in. ze wzmianki w Pisane...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
 Sekretne życie pisarzy. Skandale miłosne legendarnych uwodzicieli, kokietek i drani świata literatury  Pisane życia  Zagadka Dickensa  Matylda
awita 25.12.2017 21:52
Czytelniczka

Polecę jeszcze w tym wątku powieść kryminalną o zagadce ostatniej, niedokończonej powieści Dickensa "Tajemnica Edwina Drooda". Pan Dick, czyli dziesiąta książka

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Pan Dick, czyli dziesiąta książka
Mila02 26.12.2017 19:41
Czytelniczka

To ja też polecę jedną - "Drood" Dana Simmonsa http://lubimyczytac.pl/ksiazka/149337/drood
A Dickensa kocham za całokształt. :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
allison 25.12.2017 17:49
Czytelniczka

Panie Marcinie, gratuluję ciekawego tekstu na temat Dickensa, który należy do moich ulubionych autorów, i to wcale nie z powodu cyklu "Opowieści wigilijnych" (które, nawiasem mówiąc, bardzo lubię i cenię, nie tylko ze względu na ich niepodważalny charakter kulturotwórczy).

Nie da się ukryć, że pisarz nie był krystalicznie czysty, ale któż jest... Gdyby chcieć kierować się...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Marcin Waincetel 21.12.2017 14:56
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post