rozwiń zwiń

Och, panie Murphy...

Sylwia Sekret Sylwia Sekret
31.01.2016

Dawno, dawno temu, zdaje się że w latach 40. XX wieku, prowadzono badania, podczas których testowano ludzką odporność na przeciążenia podczas hamowania. Brzmi niezbyt ciekawie, prawda? Wspominam jednak o tym dlatego, że właśnie podczas tych badań, w amerykańskiej bazie, z ust niejakiego Edwarda Murphy’ego paść miało zdanie: Jeśli ten facet ma jakąkolwiek możliwość zrobienia błędu, zrobi go. Oczywiście, jak to bywa w przypadku tych spraw, które miały miejsce lata temu, jest również inna wersja, według której podobne zdanie wypowiedział ktoś inny, natomiast Murphy wyartykułował coś, co brzmieć miało jak: Jeśli jest więcej niż jeden sposób wykonania pracy, i jeden z nich skutkuje katastrofą, to ktoś to w ten sposób zrobi. Bez względu na to, jak było naprawdę, prawo mówiące o tym, że jeśli może zdarzyć się coś, co akurat nam nie pasuje lub co świadczyłoby o naszym niewysłowionym pechu, na pewno się zdarzy - nazywane jest prawem Murphy’ego. Przez lata prawo to nie tyle ewoluowało, co rozszczepiało się na drobne prawa i prawka, które ustrzec miały ludzkość przed nieszczęściem, przygotować ją na to, że sprawy przybiorą pechowy obrót albo po prostu wywołać nie zawsze szczere salwy śmiechu.

Och, panie Murphy...

Na pewno to znacie. W dniu, w którym umyjecie samochód, zaczyna padać siarczysty deszcz. Jeśli akurat skończy Wam się kawa, a do sklepu daleko - przyjdą niespodziewani goście. Jeśli piekąc ciasto, pochwalicie się, że nigdy nie zdarzyło Wam się wyciągnąć z piekarnika zakalca, zresztą macie fantastyczną „rękę do ciast” - nie zdziwicie się, jeśli ten jeden jedyny raz wyjmiecie przepięknego, dumnego zakalca szczerzącego do Was zęby w ironicznym uśmiechu. Nie weźmiecie parasola - zacznie padać, weźmiecie i w pełnym słońcu będziecie go taszczyć ze sobą we wszystkich, najbardziej niewygodnych pozycjach, kompletnie bezużytecznego. Są oczywiście tacy, którym sprzyja niemal całodobowe szczęście, ale takich osób nie jest wiele. Mijają się w niezrozumieniu z tym wszystkimi duchowymi Murphymi niczym przedstawiciele obcych ras.

W każdym razie, zaczęłam ostatnio myśleć o prawach Murphy’ego odnośnie książek i czytelnictwa, bo - co tu dużo mówić - to na tym polu w moim życiu dzieje się niekiedy najwięcej. Książka w rękach, na stole, na regale, w łazience, w kuchni, w torbie (a więc i w autobusie), a ostatnio, stwierdziwszy, ile czasu zajmują mi zwykłe domowe czynności, w których pozbawiona jestem uroku światów przedstawionych - nawet w uszach. I dotarło do mnie, że Murphy opanował chyba wszystkie dziedziny życia. Niekoniecznie mam tu na myśli te najgorsze rzeczy, które mogą się wydarzyć, ale na pewno te, które w nadmiarze potrafią doprowadzić do szewskiej pasji. Na przykład w sprawie tych przeklętych zakładek. Już pal sześć, że nagminnie je gubię (w większym stopniu chyba tylko wsuwki i gumki do włosów). Jeśli kiedyś znajdę wszystkie te zakładki, które pogubiłam, przysięgam, że spokojnie będę mogła zbudować z nich fort. W każdym razie, nie zawsze, przysypiając już z książką w ręce, chce mi się obmacywać pół łóżka w poszukiwaniu zakładki  dryfującej gdzieś po suchym przestworze oceanu kołdry. Dlatego zdarza mi się, że rezygnując z jakiegokolwiek ruchu wykraczającego poza zamknięcie książki i odcięcie dopływu światła, postanawiam uroczyście i solennie: A co tam! Przecież zapamiętam, że skończyłam czytać na stronie 371! Tylko frajer by nie zapamiętał jednej prostej, trzycyfrowej liczby. I idę spać, a w głowie tłucze mi się złowróżbnie niczym łańcuch w „Opowieści wigilijnejDickensa: ZAPOMNISZ! ZAPOMNISZ! ZAPOMNISZ! Oczywiście, jak łatwo się domyślić - zapominam. A wystarczyło posłuchać Murphy’ego.

Jest jeszcze sprawa z oczekiwaniem na gości. Wiecie - kiedy wszystko już macie posprzątane, słodki poczęstunek czeka na stole na konsumpcję, w kuchni kończy się pichcić kolacja, a oni powinni już być. Ale ich nie ma. Wzrok pożądliwie spoczywa raz po raz na przerwanej w ferworze przygotowań lekturze. Niby wiesz, że jak zaczniesz czytać, to pewnie przyjdą, ale przecież jak nie zaczniesz, to mogą nie przyjść jeszcze przez dobre pół godziny! Tutaj prawo Murphy’ego może zadziałać dwojako, ale jakkolwiek nie postąpisz, jego skutek będzie odwrotny do zamierzonego. Wpada się więc na genialny pomysł przechytrzenia losu. Sięga się po książkę, udając niebywałe nią zainteresowanie (interesuje tak czy tak, ale w tej sytuacji musi z nas aż promieniować), ale tak naprawdę się jej nie czyta, tylko się udaje, licząc, że prawo zadziała tak, jak my tego chcemy, i w ten sposób przyśpieszymy przyjście gości. Minuty jednak mijają, gości nie ma, a książka leży przed nami, ale my nic nie wiemy z rozpostartych stron, bo tylko udawaliśmy, że czytamy. Trwając w zawieszeniu, poddajemy się w końcu i zaczynamy czytać naprawdę, i wtedy, kiedy jesteśmy przy niezwykle wciągającym i trzymającym w napięciu fragmencie, którego za żadne skarby nie chcemy teraz przerywać… rozlega się dzwonek do drzwi. Tak czy siak los materializujący się jako jedno z niezliczonych praw Murphy’ego znowu jest górą. Niech to szlag!

Coś podobnego przytrafia mi się wieczorami. Zacznę od tego, że mam problemy z zasypianiem. Milion głupich i nieprzyjemnych myśli zaczyna nachodzić moją głowę, kiedy gaśnie światło, a w domu na cały regulator ustawiona zostaje cisza. Dlatego najbardziej lubię czytać do tak zwanego upadłego. Czytanie do upadłego ma tę zaletę, że kiedy powieki opadają, a ręce coraz słabiej podtrzymują książkę, coraz bardziej senne myśli przyćmione są przez czytaną powieść na tyle, że nie mąci ich nic innego - żadne troski czy emocje z poprzedniego dnia. W związku z tym wypracowałam sobie schemat, który ma mi umożliwić jak najszybsze odłożenie książki i odcięcie światła, kosztem jak najmniejszego poruszenia, czyli zmiany położenia ciała, które może skutkować wybudzeniem. „System” to oczywiście zbyt szumne słowo, bo kryje się w w nim głównie upychanie książki pod poduszkę i wcześniejsze przyciągnięci kabla od lampki tak, aby niewielkie uniesienie ręki poskutkowało jej zgaszeniem. Mimo to jednak, wszystko w tym systemie zawodzi, a kiedy o tym myślę, Murphy uśmiecha i wzrusza ramionami, jakby słowa nigdy w historii nie miały siły sprawczej. Przyczynia się do tego między innymi moja większa połowa, która za sprawą jakiejś niewidzialnej czujki, gdy tylko zamknę książkę i zgaszę lampkę - zaczyna chrapać. To jednak jeszcze nic, bowiem kiedy czuję, że zbliża się Morfeusz, równie szybko zaczynam obserwować, jak między nim a Murphym dochodzi do szarpaniny. W jej wyniku kabel lampki jakimś cudem zwisa nie po tej stronie, po której zwisać powinien, książka spod poduszki z rumorem spada na podłogę, a sen mija - wydawałoby się - bezpowrotnie. Wszystko zaczyna się więc od nowa - czytam kilka stron, powieki zaczynają opadać, upycham książkę pod poduszkę, gaszę lampkę, której kabel zmienił położenie, próbuję zasnąć… I wtedy znów: chrapanie, rumor, sen odchodzi. No to jeszcze raz - czytam kilka stron, ale teraz jestem ostrożniejsza i książka już nie spada, a chrapanie jakimś cudem ustało. Zasypiam… I wtedy odzywa się on. Najgorszy z najgorszych. Początkowo próbuję go zignorować, choć będąc osobą dorosłą, powinnam wiedzieć, że to na nic, że to tylko odwlekanie nieuchronnego. I w końcu  i tak wygrywa. Brutalnie wyciąga mnie z łóżka i popycha w stronę drzwi. Mój pęcherz. Zawsze kiedy w końcu po wyczerpującej walce zasypiam.

Jest jeszcze autobus, w którym zawsze, kiedy chcesz poczytać, jest ciemno, a w chwili, kiedy wysiadasz, kierowca zapala światło. Albo księgarnia, do której wchodzisz cały w emocjach, wiedząc, że już za chwilę w rękach będziesz trzymał TĘ książkę, ale okazuje się, że nakład wyprzedano. Jest ciepły koc, gorąca herbata i niesamowicie wygodna pozycja do czytania, którą udało nam się osiągnąć po kilkunastu minutach wiercenia, marudzenia, parskania i prychania z niezadowoleniem i nasze rozgoryczenie, kiedy zaczyna dzwonić telefon, który jest gdzieś tam, hen daleko, za kanapą, fotelem i  krzesłem, całe dwa metry od nas. Albo, nie daj Boże, okazuje się, że przy całym tym ekwipunku składającym się z parującego płynu, mięciutkiego okrycia i pysznych przekąsek, zapomnieliśmy o książce, która tkwi tam, gdzie wcale nie jest wygodnie, a my już wiemy, że wygramolenie się z naszej przytulnej kryjówki będzie się równało zniszczeniu, sprofanowaniu i pogwałceniu jej świętych praw, które ledwo co zdążyły zaistnieć. Jest jedna z naszych ulubionych książek, którą pożyczamy znajomemu i okazuje się, że był to właśnie ten moment, kiedy widzieliśmy go po raz ostatni. Jest też inna z naszych ulubionych książek, ta z autografem, którą pożyczamy komuś z naszej rodziny, komuś do kogo mamy pełne zaufanie, z kim przecież nie urwą nam się kontakty, choćby nie wiem co, ale na nasze nieszczęście osoba ta pożycza książkę koleżance, z którą już po kilku dniach kłóci się niemal na śmierć i życie, a nasza książka staje się przyczynkiem do rozmów nie o próbie odzyskania utraconego przedmiotu, ale o zdradliwej przyjaciółce.

 

Takich książkowych przykładów praw Murphy’ego jest zdecydowanie więcej, najczęściej jednak ujawniają swe prawdzie oblicze dopiero, kiedy się dzieją, by później, kiedy nasze emocje opadną, odejść częściowo w niepamięć, rozmazać się i porosnąć przekonaniem, że nasz gniew i irytacja były przesadzone. I zapewne były, nie jest to jednak łatwe do uwierzenia podczas ich dziania się. Ten mityczny, nieuchwytny i złośliwy Murphy zdaje się przypominać chochlika, którego celem istnienia jest robienie nam na złość. Czy to on szepcze innym do ucha, by zadzwonić do nas, akurat, kiedy siadamy do obiadu? Czy to on sprawia, że wszechświat zaczyna bombardować nas spoilerami na temat powieści, którą aktualnie czytamy, a do której przymierzaliśmy się miesiącami? To on w sobie tylko znany sposób każe wydawcy zaniechać w połowie wydawania serii, w którą wsiąkliśmy bez reszty? Och, panie Murphy, jak pana udobruchać? Jak mieć po swojej stronie? Gdyby tylko zechciał pan czasem odpuścić, złagodnieć… Chwileczkę, jest taki cytat, który mógłby pana przekonać, proszę dać mi sekundkę, tylko znajdę tę książkę… A niech to! Akurat tę musiałam wczoraj pożyczyć koleżance! No jak na złość...


komentarze [5]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
shinrin 01.02.2016 19:03
Czytelnik

Śmiałam się na głos czytając Twój tekst:) Jeśli jest jakaś dziedzina, której nie opanowało prawo Murphy'ego to na pewno ją przeoczyliśmy.
A na problemy z zaśnięciem polecam słuchanie audiobooków - tylko musisz wybrać sobie jakieś wygodne słuchawki:)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Vertica 01.02.2016 14:54
Czytelniczka

Na uciekające zakładki polecam nie rzucanie ich "koło siebie", tylko wkładanie np. między ostatnią stronę a okładkę ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Zimek 31.01.2016 20:14
Czytelnik

U mnie najczęściej kot nagle potrzebuje wyjść z pokoju, jak już się wygodnie umoszczę z książką... Później nigdy nie udaje mi się położyć równie wygodnie jak wcześniej :/

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
missly 31.01.2016 15:57
Bibliotekarka

Sylwia, masz fajne, oryginalne pomysły na artykuły. Ale Twoje teksty momentami są strasznie chaotyczne. I jeszcze ten zakalec szczerzący zęby w ironicznym uśmiechu (?!)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sylwia Sekret 31.01.2016 12:29
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post