Konkurs na opowiadanie inspirowane książką Katarzyny Michalak "Bezdomna" rozstrzygnięty!

LubimyCzytać LubimyCzytać
15.07.2013

10 czerwca ogłosiliśmy konkurs na opowiadanie inspirowane powieścią Bezdomna. Otrzymaliśmy mnóstwo zgłoszeń, za które bardzo dziękujemy. Wybór laureatów nie był łatwy. Poniżej znajdziecie nagrodzone prace.

Konkurs na opowiadanie inspirowane książką Katarzyny Michalak "Bezdomna" rozstrzygnięty!

Jury w składzie:

  • Katarzyna Michalak (autorka książki „Bezdomna”)

  • Katarzyna Szczepaniak (Centrum Praw Kobiet)

  • Anna Misztak (portal Lubimyczytac.pl)

  • Małgorzata Ochab (Wydawnictwo Znak Literanova)


wybrało 6 najciekawszych prac.

3 nagrody w postaci markowych perfum o wartości do 300 zł każda oraz książki „Bezdomna” otrzymują:


Martyna Brzozowska
Dosiadła się do niego w bibliotece. Kojarzyła go z uczelnianych korytarzy a teraz bardzo potrzebowała, żeby ktoś ją wysłuchał. Więc zaczęła mówić bez większego zastanowienia o ciągle powracającej śmierci matki, o ojcu, który udaje, że radzi sobie z rzeczywistością a tak naprawdę nie radzi sobie nawet z samym sobą. Przede wszystkim chciała jednak opowiedzieć o swojej samotności, której nie wypełniają książki, filmy, spotkania z przyjaciółmi. Opowiadała o włączaniu telewizora tylko po to, aby był włączony, bo wtedy wypełnia tę cholerną pustkę mieszkania bez nikogo. 

On słuchał, jednak jakakolwiek próba komentarza kończyła się na bezradnym otwieraniu ust. Był z jednej strony przerażony jej śmiałością, z drugiej – desperacja jej była ogromna, skoro opowiadała mu o sobie takie rzeczy. Chwilami nachodziły go myśli o całkowitym bezsensie tej sytuacji. Po co ona mu to wszystko mówi? Dlaczego właśnie jemu? Co to go w ogóle obchodzi? Ale nie przerywał. Wiedział, że próba zatrzymania tego strumienia słów spowodować może istne tsunami. Więc milczał i słuchał.

Ona zaczęła obserwować jego twarz. Zamilkła (może spostrzegła jego niewypowiedziane wątpliwości o kompletnym braku powodu, dla którego jemu to wszystko mówi), po czym patrząc mu głęboko w oczy, powiedziała: - Może i nie powinnam Ci o tym wszystkim mówić ale ktoś musi mnie w końcu wysłuchać. Padło na Ciebie. Do widzenia.

Spotkali się w tej bibliotece w następnym tygodniu. Ona się znowu przysiadła i bezwiednie zaczęła opowiadać od momentu, na którym skończyła tydzień temu. On nabrał więcej odwagi, nawet zaczął komentować, gdy mówiła, że „jesteście nadzwyczajnie słabi, gdy przychodzi wam (facetom) się zmierzyć z prawdziwymi problemami” albo „każdy facet na koniec i tak okazuje się skurwielem”. Otwarcie jej mówił, że się z nią nie zgadza. Argumentował, próbował obalać mity. Nie chodziło jednak do końca o to, żeby ona go przekonała do swoich racji albo na odwrót. Rozmawiali. Na następne spotkanie przyniósł kawę. Tak na czuja, bo skąd miał wiedzieć czy ją lubi? Nie o tym rozmawiali, gdy ROZMAWIALI.

Na którymś ze spotkań ona tłumaczyła mu jak bardzo boi się śmierci, bo „śmierć to nie jest wcale przejście z jednego świata do drugiego. Gdyby tak było, pogrzeby wyglądałyby zupełnie inaczej. Wszechobecna czerń zamieniłaby się na kolory tęczy. Graliby tylko żywiołowe kawałki – w zależności od upodobań zmarłego. Łzy natomiast byłyby niepotrzebne. Chyba, że ze szczęścia. Śmierć jest końcem tego doczesnego. A jak ‘tam’ tego początku nie ma?”. On natomiast tłumaczył jej, że często boi się poranków, bo nie zawsze wie jak dzień może się skończyć, czy kolejny raz nie zrobi sobie krzywdy i czy znowu okaże się, że leki nie pomagają. 

On chorował na padaczkę od siedmiu lat. Ataki były coraz częstsze, na kilkanaście sekund tracił świadomość – wystarczało, żeby stłuc szklankę, poparzyć się kawą, nie mieć przyjaciół. Nie wiedział za bardzo co spowodowało, że jej to powiedział. Może ta jej nietuzinkowa szczerość skracała dystans? Przecież to już trzeci miesiąc jak spotykali się ‘przypadkowo’ rozmawiając absolutnie o wszystkim. Nie przyszedł w ten poniedziałek. Zaniepokoiła się, ale przecież nigdy oficjalnie nie byli umówieni. Za tydzień znowu go nie było. Zaczęła pytać panie z biblioteki, znajomych z uczelni. Dostała adres szpitala, do którego trafił. Podczas kolejnego ataku stracił świadomość i uderzył głową o kant stołu. Skronią. Nie wiadomo jeszcze kiedy się obudzi. To nie szkodzi, ona poczeka. „Musisz się Kuba obudzić, rozumiesz?! Musisz! Jeszcze tyle mam Ci do opowiedzenia...


Agata Chrobot
Moi rodzicie rozwiedli się jak miałam trzy lata. Nigdy nie interesowała mnie historia rodziny ojca, aż do tamtej środy, kiedy babcia opowiedziała mi o jej ojcu. Babcia jest starszą kobietą, urodziła się w 1940 roku. Z wojny nie pamięta wiele, o tym, co się wtedy działo opowiadała jej mama. Pochodzi z Wólki Milanowskiej. To taka mała wieś w województwie świętokrzyskim. Babcia siedzi przy piecu. Ma siwe włosy i mętne, niebieskie, stare oczy. Są smutne. Ale usta jej się uśmiechają. Siedzi na krzesełku i mi opowiada.

Wiesz Agatko, wojna to nie tylko strzały, huk i samoloty, to też pośpieszne romanse. Szybka miłość. Ludzi do siebie wtedy bardzo ciągnie. Bo każdy boi się o swoje życie. Tutaj niedaleko mieszkała w tamtych czasach taka dziewczyna. Nie pamiętam jak się nazywała, ale ludzie mówili, że była ładna. Chodził do niej w kawalerkę Polak, miał na imię Kosma, bo tak dawali, jak dziecko było nieślubne. Nosił nazwisko po matce, ale nie pamiętam jakie, wiem,nże jego ojczym był Sala. I do tej dziewczyny zaczął przychodzić też Niemiec. Nie wiem jak się nazywał. Ten Polak był okropnie zazdrosny i zabił tego Niemca. Nie byłoby problemu, zakopałby go i byłoby po sprawie, ale ktoś na niego doniósł. Tę dziewczynę, do której chodził, Niemcy powiesili. Ją i całą jej rodzinę. A potem hitlerowcy obstawili całą naszą wieś. Stał Niemiec koło Niemca. I te psy z nimi. Tak okropnie ujadały. Zrobili to, żeby nikt się nie wydostał. Mieli nas spalić żywcem. Za zabicie tego Niemca. Gdyby nie żona tego zabitego, to całą wieś by wybili. Wyobrażasz sobie, że ta żona przyjechała tutaj i wyprosiła u dowództwa, żeby nas oszczędzili. Stwierdziła, że jej mąż nie miał prawa chodzić w kawalerkę. Tamtego dnia pilnował mnie tata. Był przystojnym mężczyzną. Zaradnym. Ludzie mi opowiadali, że dał się lubić. Mamy wtedy nie było, poszła rano do sąsiedniej wsi, do swojej siostry. Gdyby wtedy nie poszła moje życie potoczyłoby się inaczej. Miałabym ojca. A tak to... (Babcia przez chwilę milczy. Nie przerywam jej.) Tamtego dnia tata nosił mnie na rękach, a sąsiad krzyczał, żeby uciekał, bo Niemcy będą się mścić. Ale tata uznał, że od małego dziecka go nie zabiorą. Pomylił się. Ustawili ich w szeregu. Odliczyli do dwunastu i akurat tata się zmieścił. Strzelili mu o tutaj (babcia stuka palcem w czoło). Nie wiem z kim wtedy zostałam. Wiesz Agatko - dwunastu Polaków za jednego Niemca. Nie było litości. Mamusia mi opowiadała, że gdy spała u siostry, to tata do niej przyszedł we śnie i trzymał się ręką za głowę, a spod ręki wyciekała krew. Mamusia już wtedy wiedziała, że coś się stało. Tak szybko, jak tylko mogła przyszła do domu. I dowiedziała się wtedy, że Niemcy zabrali mężczyzn i ich rozstrzelali. Może gdyby była wtedy w domu, to tata ukryłby się. Przecież tyle ludzi się wtedy ukryło…

Milczę. Babcia też milczy. Oczy ma smutne. Ale lekko się uśmiecha. Z biegiem lat uodporniła się na ból. I opowiedziała mi to, tak jak się opowiada jakąś ciekawą historię, o której nikt nie pisze. Zapytałam tylko, w jaki dzień i w którym roku zginął jej ojciec. Nie pamiętała, nie potrafiła mi odpowiedzieć na to pytanie. Nigdzie nie ma ani słowa o tym, dlaczego Niemcy rozstrzelali tych dwunastu mężczyzn. Wiem, bo szukałam. Wikipedia” informuje tylko, że "29 czerwca 1942 r. na oczach miejscowej ludności Niemcy rozstrzelali 12 mieszkańców wsi". W miejscu tym znajduje się płyta pamiątkowa”. Tamtego dnia uświadomiłam sobie, że zawsze warto wysłuchać historii drugiego człowieka do końca. Nie mogłam uwierzyć w to wszystko, ale pytałam innych mieszkańców Wólki Milanowskiej i opowiadali mi tę samą historię tylko w swój, indywidualny sposób. Do tej pory zastanawiam się dlaczego nikt o tym jeszcze nie napisał.


Aleksandra Radziuk
Nie mogę sobie przypomnieć jakie uczucia zawładnęły mną najpierw, ale na pewno ostatnie co czułam to ogromny gniew i nienawiść. Tak, nienawiść to właściwe słowo. To ona powstrzymała mnie przed pójściem do jej łóżka, choć błagała o moją obecność. Ta ogromna, bezgraniczna nienawiść zagłuszyła cichutki głos sumienia, który głęboko we mnie domagał się swoich praw. Lekarz dyżurny, który siedzi obok, raz po raz patrzy na mnie z dezaprobatą. Niech patrzy, nie obchodzi mnie to. Przychodzę tu od dwóch lat. Moi znajomi bawią się, chodzą na randki. Ja każdą wolna chwilę spędzam tutaj, w tej umieralni i dostaję tylko te spojrzenia z cichym wyrzutem. Nie obchodzi mnie to. Dobrze zrobiłam, każdy by tak postąpił na moim miejscu. Co mnie skłoniło, żeby stać się jej spowiednikiem? Już wiem, uczucie które każe mi przychodzić tu prawie codziennie, litość. Głęboka litość dla tych samotnych, umierających, starszych ludzi. Takich jak moja babcia. To głupie uczucie kazało mi się zatrzymać przy jej łóżku i wysłuchać historii. Łzawej, pełnej dramatycznych zwrotów akcji, aż się nawet popłakałam ze wzruszenia. Jakaż ja byłam głupia, żeby nabrać się na tą sentymentalną gadkę. Tekst wzięty z pierwszej lepszej nowelki. Biedna dziewczyna, prawie umierająca z głodu, sierotka, Niemcy, wojna. Niby to ma być usprawiedliwieniem jej czynów. Trudne dzieciństwo, czy słyszał ktoś o bardziej niewyświechtanym zwrocie. Ja też mam trudne dzieciństwo. Jak oni śmią przyjmować tych ludzi bez sprawdzenia ich przeszłości. Ewa Witowska, a raczej Eva Witt, nigdy nie powinna tu trafić. Ciepłe łóżko, miły personel, leki przeciwbólowe, to nie dla takich jak ona. Powinna cierpieć, czuć ból, ten sam, który zadawała swoim ofiarom. Ile istnień przez nią zginęło, ile dzieci? Jak mogłam iść do jej łóżka, do tej morderczyni. Dobrze zrobiłam, bardzo dobrze zrobiłam. Przecież ja niedawno skończyłam czytać „U nas w Auschwitzu” Borowskiego. Ona mi wczoraj spokojnie mówi: „Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz od razu, ale muszę Ci to powiedzieć. Byłam strażniczkę w obozie Auschwitz-Birkenau. Byłam młoda, uwierzyłam, że ...”. Nie słuchałam jej dalej, po co, co takiego mogła mi powiedzieć. Przecież uczę się na lekcjach o okrutnych strażniczkach i o rzeczach, które robiły. To były potwory nie ludzie. Nie poszłam do niej więcej, chociaż mnie wzywała, prosiła, płakała. Dzisiaj umarła i dobrze. Jednego potwora mniej. Dobrze zrobiłam, że nie poszłam. Kręć sobie tą głową doktorku, też byś nie poszedł. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że niedługo przyjedzie tu jej rodzina. Doktor już mnie uprzedził, że mam z nimi porozmawiać. Niby ona im naopowiadała jaka jestem dla niej dobra i takie tam brednie. Nie wiem co mam im powiedzieć, nie chce mi się z nimi gadać. Przyszli, muszę iść, mus to mus, postoję, pokiwam głową, jakoś zleci.

Poszli, a ja ciągle płaczę. Nie mogę dojść do siebie. Czemu ja nie poszłam do Pani Ewy jak mnie wołała? Czemu? Przecież umierający człowiek nie może być sam? Jestem bez serca, nigdy sobie tego nie wybaczę. Przyszli jej dwaj synowie, zrozpaczeni, zapłakani. Załamani faktem, że nie zdążyli się z nią pożegnać. Inni też przyjadą, jak najprędzej. Jest ich aż dziesięcioro, porozrzucani po całym świecie. Bardzo się śpieszyli, żeby jeszcze raz jej podziękować. Pani Ewa faktycznie była strażniczką w Auschwitz, ale szybko zrozumiała, że to co przedstawiał Hitler a rzeczywistość, nijak się mają do siebie. Była bardzo młoda, miała zaledwie 17 lat, tyle co ja teraz. Jednak postanowiła zostać w tym strasznym obozie, gdzie codziennie działy się okrutne rzeczy, żeby pomóc choć jednej osobie. Takie było jej motto: „Żyjesz po to, aby pomóc choć jednej osobie”. Pomogła aż dziesięciu. Wyprowadziła dziesięcioro dzieci z obozu, zaopiekowała się nimi. Cztery z nich odnalazły rodziców po wojnie, reszta została z nią. Pracowała całymi dniami, żeby zapewnić im przyszłość. Teraz nie żyje. Za swoje czyny, pod koniec życia, dostała tylko głupią dziewuchę, która nie potrafiła wysłuchać jej do końca.


3 nagrody w postaci zestawów 3 książek Wydawnictwa Znak Literanova (Bezdomna Katarzyny Michalak, Plan: żyć długo i szczęśliwie Alisy Bowman, Max Factor. Człowiek, który dał kobiecie nową twarz Freda. E. Bastena) o wartości ok. 110 zł każdy otrzymują:


Monika Turkowska
Na samym początku wojny przeprowadziliśmy się za miasto. Mieszkamy w lesie, na samej granicy. A obok nas kilka innych rodzin, których ojcowie mają tę samą robotę. Wojskowi. Mój ojciec mówi, że jest myśliwym. Kiedyś polował na wilki. Teraz wilkami są wszyscy obcy przychodzący od południowej strony lasu. Jeden zabity – kupa szmalu – nowe ciuchy dla mnie. Mam przyjaciół jak hajsu. Moi starzy są patriotami. Tak samo jak starzy moich kumpli. Często widzę ich wszystkich na domowych imprezach, sączących piwo i wymieniających się nienawiścią do wilków. Wiele się już nasłuchałem o tych śmierdzących bestiach. Czasem aż marzyło mi się, żeby jakąś spotkać. Żeby ją zabić. Żeby ojciec był ze mnie dumny. Choć raz wspomniałby o mnie. Może nawet pochwalił. Może by powiedział "dobra robota, synu”. Ojciec pożyczył mi strzelbę, bo lubię włóczyć się po okolicy, a nigdy nie wiadomo, jaka bestia czai się za drzewami.

I w końcu nastał ten dzień. Wpadł do mnie kolega. Miał ciemne okulary, chociaż słońce nie ośmielało się ani na chwilę wyjrzeć zza chmur. Podrygiwał rytmicznie nowiutką strzelbą i uśmiechał się do mnie zbójecko. 
- Idziesz, mała?
- Jasne. Daj mi 5 min. Tylko pójdę po broń.
Zatrzasnąłem drzwi przed tą tępą cwaną mordą. Zawsze mnie wkurzał. Zawsze chwalił się w szkole, jak to zabił już 6 wilków, w tym 2 młode. Ja nie zabiłem jeszcze żadnego, więc w klasie mieli się z czego śmiać. Do dziś. I już nigdy więcej. Po chwili maszerowaliśmy razem przez las. Omijając wszelkie konary i kłody. Byliśmy dumni i silni. Młodzi myśliwi. Czas mijał. Ani śladu wilka.
- Chciałem ci dziś pokazać, jak się zabija. Ha... Widać twoja gęba odstrasza całą zwierzynę.
- Stul mordę.
- Masz jakiś problem, gnoju? Zazdrościsz, że mój ojciec jest lepszym myśliwym? – wykonał zamach ręką, która nagle zastygła w powietrzu. W tej chwili nieopodal nas pękła gałąź. Wtedy już byliśmy pewni. Nie jesteśmy tu sami. Odbezpieczyliśmy broń i wycelowaliśmy w krzaki. Dało się usłyszeć sapanie konającej zwierzyny.
- Błagam! Nie strzelajcie!
Z zarośli wynurzyła się brudna, zmęczona twarz.
- Giń zasrana bestio!
- Nie!
Gwałtownie uderzyłem go kolbą strzelby w nadgarstek.
- KUR...!
Huk pistoletu.
- Co ty odwalasz?!
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Kopnąłem go z całej siły i wyrwałem mu broń. Brudna twarz przyglądała się wszystkiemu zza krzaków, jedną rękę unosząc do góry, drugą zasłaniając oczy swemu dziecku.
- CO TY ODWALASZ?!
- Nie zabijajcie mnie! Proszę! Mam synka! To jeszcze dz... Strzał przerwał wypowiedź.
- Odsuń się, śmieciu, bo jeszcze ciebie zabiję.
- Puśćmy go.
- Powaliło cię?! To chodząca kupa forsy!
- Czym on się od nas różni?!
- CO?! MY jesteśmy LUDŹMI!!
- A on?
- WILK!
- Odsuń się! Potrzebuję pieniędzy! Mój ojciec ich potrzebuje! Moja matka jest chora! Jeśli go nie zabiję, sam umrę! A ze mną reszta mojej rodziny!

Nie słuchałem go. Próbował wyrwać mi broń. Wilk chciał wykorzystać nasze rozproszenie i uciec. Bilibyśmy się tak jeszcze pewnie długo, gdyby nie strzał. A potem huk z jakim ciało padło na ziemię. Obejrzeliśmy się. Wilk leżał na trawie. Martwy. Nad nim kilku mężczyzn. W tym nasi ojcowie.
I głównodowodzący tutejszej jednostki. Wkrótce potem było już po wszystkim. Ojciec wylądował w więzieniu, za to, że wpoił mi wartości antypatriotyczne i miłosierdzie względem wilków. Mój kumpel i jego stary dostali po miesiącu zawieszenia za złe wychowanie i nieumiejętność obrony przed wilkami. (Teraz to już na pewno nie zdobędzie tych pieniędzy. Będą musieli sobie poradzić przez miesiąc).

A ja? Wylądowałem w obozie pracy. Za pół godziny mam zejście.

P.S.
Nie będę kłamał.
Każdy z nas był mordercą.
Każdy z nas zabijał.
Każdy z nas miał ku temu powody.
Żaden z nas o nich nie wiedział.
Żaden z nas nie chciał ich słuchać.
Każdy z nas został potępiony.


Izabela Włodarz
Mknęła między szpalerami drzew. Zachodzące słońce migało w oddali ostrzegającym, czerwonym światłem. Gałęzie rzucały złowrogie cienie na przednią szybę auta. Docisnęła nogą pedał gazu. Nie da się pochwycić ich długim pędom. Zresztą… Czy ma to jakieś znaczenie? Zamknęła oczy. Nic już nie miało znaczenia.

Była twarda. Codziennie to sobie powtarzała, stojąc przed lustrem i zaciskając mocno ręce na umywalce. Chłodna w obyciu – tak postrzegali ją znajomi. Introwertyczka. Zamknięta w sobie. Powściągliwa. Żyjąca we własnym świecie.

Wiele lat otaczała się murem. Każdego dnia dokładała do niego nową cegłówkę. Dobrze się czuła w swojej uczuciowej warowni. Bezpiecznie i pewnie. Ktoś kiedyś próbował przebić ten mur. Długo się broniła przed tym. Była opryskliwa. Nieprzejednana. Pewnego dnia wygrzewała się promieniach słońca. Ktoś zasłonił jej światło. „Moje dzieciństwo nie było dobre” – usłyszała. „Mogę ci o tym opowiedzieć?” Odburknęła coś w rodzaju: „Jeśli musisz”. Nie otwierając oczu, zaczęła słuchać historii. O poniżaniu, wyzywaniu. Biciu. Braku wiary w siebie. „A ty mi opowiesz coś o sobie” – wyrwał ją z zamyślenia głos osoby, która siedziała obok. „Nie” – odpowiedziała - „Muszę już iść”. Wstała. Założyła ciemne okulary. Stała chwilę patrząc gdzieś przed siebie. „Dziękuję” – powiedziała w końcu i poszła. Sytuacja ta powtórzyła się kilkakrotnie. Chciała wykrzyczeć tej osobie jak lis Małemu Księciu. „Nie mogę się bawić z tobą. Nie jestem oswojona”. Ale coś zaczęło pękać. Wyczekiwała spotkania. Czuła się jak ślimak wysuwający powoli rogi ze swojej skorupy. Wapienna cytadela, wzmacniana ceglastym murem kruszyła się. Odkrywała siebie. Czuła. Gdy padł pomysł wspólnego wyjazdu, nie zawahała się.

Dom w górach. Za oknem cicho padający śnieg. Niezręczna, pełna napięcia cisza. Nieśmiałe uśmiechy. Niby przypadkowe muśnięcia dłoni. „Późno już” – powiedziała. – „Jestem zmęczona”. Wtuliła się w miękką pościel. Chciała jak najszybciej zasnąć, by przestać czuć emocjonalny niepokój. W myślach odliczała sekundy. Minuty. Stada niewidzialnych baranów. „Mogę się położyć obok ciebie?” – usłyszała. Wolno i niepewnie odchyliła skrawek kołdry. Bliskość drugiej osoby doprowadzała jej zmysły do skraju szaleństwa. Pierwszy pocałunek. Świat zawirował, by po chwili zamrzeć w bezruchu. Miłosny bezwład minął z siłą tornada. Łapczywe dłonie, usta, myśli poznawały każdy zakątek map ciała.

Sielanka wydawała się nie mieć końca. Odnalazła swoje miejsce na ziemi przy boku drugiej osoby. Nie bała się mówić, kim jest. Nie wstydziła się tego. Ale czuła, jak nadciągają ciemne chmury. Krzyki, walenie w stół. Zazdrość. Płacz. Obojętność. „Musimy porozmawiać”. Obawiała się tego dnia. Tego zdania. Ale wiedziała, że nadejdzie. Usiadła w ciszy na krześle, szukając wzrokiem punktu zaczepienia. „Poznałam mężczyznę. Chcę z nim być. Pragnę założyć rodzinę. Mieć dzieci. Nie potrafię być już z tobą. Nie w ten sposób. To złe. Grzeszne”. Patrzyła na nią z niedowierzaniem. A ona kontynuowała. „Ty na pewno też tego nie pragniesz. Pomyśl o swojej przyszłości. Nie wiem, czemu nasza znajomość przerodziła się w takie uczucie. Potrzebowałam bliskości, akceptacji. Dałaś mi to. Ale dłużej nie potrafię tak żyć”. Cisza. Żenująca, rozdzierająca serce pustka. „Wyjdź” – powiedziała.

Mknęła między szpalerami drzew. Strzępy skorupy, którą pragnęła na nowo odbudować rozgniatały koła samochodu. Migoczące w oddali zachodzące słońce paliło otwarte rany. Najbliższa jej osoba podeptała to, kim była. Zhańbiła. Sprowadziła to do nic nieznaczącego romansu. Chwilowego zagubienia. A ona wtedy przestawała na moment wstydzić się tego, kim jest. Czuła, że w końcu jest sobą. Wierzyła, że to możliwe. Nie! Nie będzie żyć pod dyktando innych. Bo tak wypada. Bo tak należy. Nie. Nie jest gorsza od innych. Otworzyła oczy. Zdjęła nogę z gazu. Spojrzała na siebie w lusterku. „Jestem twarda” – krzyknęła głośno.


Robert Rusik
Kolejny męczący dzień… Grzegorz szybko, nie zważając na temperaturę płynu, popijał gorącą kawę. W każdej chwili mógł rozlec się sygnał mówiący, że znów konieczne będzie ratowanie czyjegoś życia. Ot, brutalna codzienność ratownika medycznego.

Podświadomie chyba zareagował na słowa, które wypowiadał siedzący przy stoliku obok mężczyzna do pulchnej blondynki. Mógłby przysiąc, iż go nie zna, choć jego twarz wydawała się dziwnie znajoma. Wsłuchał się uważnie w słowa, które padały.

– Mój syn zawsze marzył o tym, by być kimś więcej, niż tylko zwykły podajcegła. Pragnął mieć misję, służyć ludziom i nieść im pomoc. Gdy był mały ubzdurał sobie, by być misjonarzem, na szczęście wybiłem mu ten pomysł z głowy. Choć z drugiej strony, może by teraz żył?

Twarz mężczyzny zastygła w grymasie bólu a Grzegorz nagle zrozumiał, dlaczego wydała mu się znajoma. To był ojciec Tomka!

– Pamiętam, że już jako dziecko mój syn litował się nad chorymi psami, kotami i innymi stworzeniami. Irytowało mnie, gdy znosił do domu ptaki ze złamanymi skrzydłami czy ledwie zipiące szczury. Łajałem go za to, ale w głębi duszy byłem zadowolony, że wykazuje taka troskę o inne stworzenia. I choć krzyczałem, prosiłem i błagałem, by z tym skończył, w głębi duszy byłem z niego dumny.

Grzegorz uśmiechnął się gorzko. Przypomniał sobie, iż Tomek był właścicielem czterech przygarniętych psów, które żyły za pan brat z trzema burymi kocurami. Nie miał pojęcia, jaki los czekał teraz te zwierzaki. 
– Chciał być lekarzem. O ile misjonarstwo wyperswadowałem mu łatwo, to chęć niesienia pomocy ludziom tkwiła w nim jak zadra. Postanowiłem pomóc mu, jak tylko mogłem. Tylko ja i moja żona wiemy, jak wiele wyrzeczeń nas to kosztowało. Bywało, że przez tydzień na obiad mieliśmy ziemniaki z kefirem, byle tylko syn mógł studiować. Ale kiedy widziałem łzy w jego oczach, gdy kończył uczelnię, nie pamiętałem o naszych wyrzeczeniach. Liczyło się dla nas to, że mogliśmy spełnić marzenie naszego jedynaka.

Ratownik medyczny pokiwał głową. Pamiętał doskonale, iż część załogi szpitala uważała Tomka za dziwaka, gdy dowiedzieli się, jak sporą część zarobków oddaje rodzicom. Ale on, z tym wiecznym uśmiechem na twarzy, zbywał milczeniem wszelkie dyskusje na ten temat.

– Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak się stało. Dlaczego ten cholerny kierowca nie usłyszał sygnału karetki, dlaczego musiał akurat wyjechać wprost pod koła pojazdu, dlaczego zabił mi syna. I dlaczego ten miłosierny Bóg zabrał mi go na wieki! Przecież Tomek nikomu nie zrobił krzywdy, cieszył się życiem, był naszą jedyną pociechą. Dlaczego tak musiało się stać! Dlaczego! 

Słuchając tych słów Grzegorz milczał, poruszony opowieścią mężczyzny. Wpatrywał się w łzy, płynące po jego twarzy i zdecydował się, by powiedzieć mu kilka słów. Właśnie wstawał, gdy starzec, łkając, dodał: – Jestem dumny, że zginął na służbie, ratując komuś życie. Mam tylko nadzieję, że jego śmierć nie poszła na marne i że tamten ktoś przeżył.

Ratownik usiadł gwałtownie, zakręciło mu się w głowie. Zdecydował jednak, że nie powie ojcu Tomka, iż wezwanie, do którego jechał jego syn, było tylko głupią zabawą pijanych gimnazjalistów.

Gratulujemy! Z laureatami będzie się kontaktowało Wydawnictwo Znak.
 


komentarze [18]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Martyna Brzozowska 23.07.2013 14:54
Czytelniczka

Zamiast takich, nic nie wnoszących, dyskusji autorzy opowiadań woleliby, aby ludzie je przeczytali i skomentowali co o nich sądzą.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Cairenn 17.07.2013 15:32
Czytelniczka

Gratulacje dla zwycięzców! :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
molarnia 16.07.2013 23:18
Czytelniczka

Jeżeli komuś pisanie opowiadań sprawia przyjemność to chyba nie powinniśmy tego wyśmiewać. Kogoś styl może nam się podobać lub nie, ale nie ma chyba nic gorszego niż to aby przez kilka złośliwych uwag pozbawiać kogoś radości.


Gratuluje zwycięzcą.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Anna 16.07.2013 21:15
Czytelniczka

Naprawdę wojna o kilka słów prawdy.Szkoda czasu na dyskusję na nie poziomie. Niech każdy ocenia sprawiedliwie, a niech nie obraża.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
kryptonite 16.07.2013 16:46
Bibliotekarz | Oficjalny recenzent

Moim zdaniem nie jest ważne w opowiadaniach to, co się czuje i myśli (o tym można notować np. w intymnych dziennikach), ale to, co i w jaki sposób można coś przekazać. Mistrzem tej formy był Jarosław Iwaszkiewicz, który bawił się narracją oraz sposobem opowiadania historii.
Takie jest moje zdanie na ten temat. Dlatego trochę dziwię się tej dyskusji, jaka utworzyła się...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
konto usunięte
16.07.2013 14:39
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

emka 16.07.2013 10:58
Czytelniczka

Aneczka:
Anna:
Aneczka:
Anna:
Pisać będę dalej pomimo,że nie znalazłam się w 6 nagrodzonych.
Może w końcu zostanę zauważona, bo piszę to czuje i myślę.

Lepiej nie pisz, bo czasami czytam Twoje prace. Nie dość, że są koszmarne, to jeszcze mają pełno błędów. Nagrodzone prace może nie porywają, ale ta o wilkach jest świetna!

...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
bidon 16.07.2013 10:34
Czytelniczka

Aneczka:
Anna:
Aneczka:
Anna:
Pisać będę dalej pomimo,że nie znalazłam się w 6 nagrodzonych.
Może w końcu zostanę zauważona, bo piszę to czuje i myślę.

Lepiej nie pisz, bo czasami czytam Twoje prace. Nie dość, że są koszmarne, to jeszcze mają pełno błędów. Nagrodzone prace może nie porywają, ale ta o wilkach jest świetna!

...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Mateusz Cioch 15.07.2013 23:47
Czytelnik

Dziewczyny, nie drapcie się.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Aneczka 15.07.2013 22:23
Czytelniczka

Anna:
Aneczka:
Anna:
Pisać będę dalej pomimo,że nie znalazłam się w 6 nagrodzonych.
Może w końcu zostanę zauważona, bo piszę to czuje i myślę.

Lepiej nie pisz, bo czasami czytam Twoje prace. Nie dość, że są koszmarne, to jeszcze mają pełno błędów. Nagrodzone prace może nie porywają, ale ta o wilkach jest świetna!


Przynajmniej pisze to...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej