Rozważania o dzieciach, czyli Mikołajek i elektryczna pałka
Leopoldo Lugones to wielki argentyński pisarz. Spod jego pióra wyszło wiele wierszy, które stanowią najznamienitszy, zdaniem sporej części krytyków, przykład modernizmu znad La Platy, ale także liczne eseje oraz opowiadania, osobliwie fantastyczne, i wreszcie teksty publicystyczne. To bez wątpienia wielki literacki klasyk, który pozostawił po sobie kilka ważnych tomików poezji, kilka nowatorskich zbiorów nowel i wiele woluminów innej prozy.
A co pozostawił po sobie syn Leopolda Lugonesa? Zasadniczo jedną rzeczą: wynalazł elektryczną pałkę, ulubione narzędzie tortur, szczególnie cenione w czasach dyktatury wojskowej w latach 70.
Morałów można by z tego wysnuć z tuzin, ale niech nam wystarczy na razie jeden: otóż na dzieci trzeba uważać. Zwłaszcza jeśli jest się pisarzem.
Refleksja ta, jak i historia Lugonesów (znacznie bardziej ponura zresztą, ale nie miejsce tu na szczegóły), przyszła mi ostatnio na myśl, kiedym wertował w księgarni książeczkę pod tytułem Najnowsze przygody Mikołajka. Mikołajka nie trzeba nikomu przedstawiać. Mikołajek jest wielki. To bez wątpienia jedna z najważniejszych książek dla dzieci XX wieku, bo mało która wydała tak liczne potomstwo w różnych językach, i mało co tak dobrze się trzyma po latach. (W ogóle ten René Gościnny to był geniusz: być autorem Asteriksa i Mikołajka to po prostu jak trafić siódemkę w totka). Znamy od lat kwadratowe książeczki z jego przygodami, a stosunkowo niedawno ukazały się trzy nowe, z wcześniej niepublikowanymi tekstami. Wprawdzie pojawiały się głosy, że te odkryte przygody są nieco słabsze, pewnie z jakiegoś jednak powodu autor ich wcześniej nie ogłosił, ale generalnie był to Mikołajek i nie ma o czym gadać.
Najwyraźniej jednak źródełko oryginałów wyschło i oto wydawca spreparował jakiś taki surogat oparty, jak rozumiem, na serialu animowanym, w którym nawet nie próbuje się naśladować stylu i pomysłu pierwowzoru. Mamy tu opisane transparentnym jak rzadki kleik językiem przygody, bez humoru, bez polotu, no bez cienia tego, cośmy w Mikołajku wielbili. To znaczy oczywiście bardzo możliwe, że kogoś to bawi, ale, umówmy się, z Gościnnym nie ma to wiele wspólnego.
Że to wydano – rozumiem. Wydawnictwa to są przedsiębiorstwa, muszą zarabiać. A na tym pewnie, niestety, zarobią. Ale że spadkobiercy zgodzili się na takie wykoślawienie, wykulfonienie dzieła wielkiego Renégo – to jednak jakaś przykrość. Niestety, podobną słabość co rusz wykazują inni spadkobiercy znakomitych twórców. Do zalewu disnejowskiego Kubusia Puchatka zdążyliśmy się przyzwyczaić, no ale ta trzecia dopisana część to już naprawdę było niepotrzebne. Albo Muminki: rzeczywiście trzeba mnożyć te podróbkowate książeczki z nędznym tekstem i koślawymi ilustracjami? Ja wiem, wiem, pecunia non olet, każdy ma wydatki, niektórzy większe niż inni, ale mimo wszystko jakiś taki żal człowieka ściska, kiedy szeregowi czytelnicy mają większy respekt dla dzieła niż spadkobiercy autora.
Dlatego wydaje mi się, że pisarze, ale tylko ci naprawdę dobrzy, powinni zachować szczególną ostrożność w kwestii potomstwa.
Opcje narzucają się same.
Bezdzietność.
Albo wydziedziczenie.
Przeczytaj wszystkie teksty redaktora Tomasza.
komentarze [7]
Koszmar. Masakra. Zgroza.
Marketing to zło. Dla przykładu- znajoma z pracy kupiła dziecku te nowe "Mikołajki", a jak się spytałam, czy dzieciak przeczytał wcześniej oryginały, to w ogóle nie miała pojęcia o czym mówię (ale fakt, że jest to osoba nieczytająca).
Jak tak dalej pójdzie, to za parę lat już nikt nie będzie pamiętał o prawdziwych kwadratowych Mikołajkach. Zły...
A ja tym razem, Tomku, się nie zgodzę. Bo jak tu się zgodzić, gdy moja kochana czterolatka cieszy się z takiego Mikołajka bardziej niż z nowej lalki...(...)
Według mojego wyobrażenia Mikołajek jest lekturą raczej dla troszkę starszego dziecka. Myślę, że średniak w przedszkolu mógłby się nudzić taką książeczką -
To może przedszkolniak niech czyta książki...
A ja tym razem, Tomku, się nie zgodzę. Bo jak tu się zgodzić, gdy moja kochana czterolatka cieszy się z takiego Mikołajka bardziej niż z nowej lalki... Przez dwa tygodnie czytaliśmy przygody Mikołajka bez przerwy i nie mogła się od nich oderwać. Rozumiem, że NIE JEST to prawdziwy Mikołajek. Ale trzeba jednak od czegoś zacząć.
Według mojego wyobrażenia Mikołajek jest lekturą...
Fakt, to paskudne praktyki.
Bywa jednak dużo gorzej, np. w przypadku najsłynniejszej powieści Jane Austen (która, nawiasem mówiąc, dzieci nie miała) - vide 'Duma i uprzedzenie i zombi'.
W tym kontekście należałoby sprawdzić czy biedna panna Ausen nie przewraca się w grobie.
Jak dla mnie takie postępowanie spadkobierców, a już w szczególności osób kontynuujących twórczość danego autora jest po prostu niesmaczne. Według mnie przebija przez nich tylko i wyłącznie żądza pieniądza, ewentualnie ponownego wzniecenia zainteresowania wokół danych książek. I nie wiem, jak wysokie mniemanie o sobie trzeba mieć, by uważać, że można dorównać np. Jane...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Wiadomo, że najlepiej zarabia się na sprawdzonych rzeczach. W przypadku literatury dziecięcej wystarczy wydać nową opowieść o ulubionym bohaterze jak wymieniony tutaj Mikołajek, i sprawa z głowy.
W dzisiejszych czasach trudno wskazać jakąś współczesną postać dla dzieci - nadal są nimi Kubuś Puchatek czy Muminki.