rozwiń zwiń

Portret pokolenia końca świata – wywiad z Katarzyną Błeszyńską

LubimyCzytać LubimyCzytać
21.03.2019

„Życie szczęśliwe”, pierwszy tom nowego cyklu Katarzyny Błeszyńskiej „Pokolenie końca świata”, to przejmujący portret pokolenia wchodzącego w dorosłość u progu nowego tysiąclecia. Bohaterowie, uwikłani w sieć nieprawdopodobnych wydarzeń, stają na krawędzi, przekraczają granice i przewartościowują swoje życie.

Portret pokolenia końca świata – wywiad z Katarzyną Błeszyńską

„Życie szczęśliwe”Katarzyna Błeszyńska

Przejmujący portret pokolenia wchodzącego w dorosłość u progu nowego tysiąclecia. Bohaterowie – mieszkańcy Warszawy, uzależnieni od sukcesu i komfortu. Złaknieni bliskości – rozpaczliwie przed nią uciekają, uwikłani w sieć nieprawdopodobnych wydarzeń.

Paweł jest prawnikiem, prowadzi kancelarię, dba o rodzinę, jest dobry i prawy. Jednak piękna pianistka zmienia jego priorytety i bieg uporządkowanego życia. Kiedy jego żona Marta znajduje w szafie męża kosztowną bransoletkę, jest przekonana, że właśnie taki prezent dostanie na czterdzieste urodziny. Niestety nic nie jest takie, jak się pozornie wydaje, a poukładane życie dwojga ludzi zupełnie niespodziewanie zamienia się w kryminalną opowieść. Wydarzenia powieści tworzą uzupełniającą się historię, opowiedzianą z perspektywy trojga bohaterów: Pawła, Marty (jego żony) i Ewy (pianistki i kochanki Pawła).

Anna Viljanen*: „Pokolenie Końca Świata” – taki tytuł nadała Pani swojemu najnowszemu cyklowi. To niezbyt optymistyczna wizja... Czyżby zwiastowała Pani schyłek dziejów?

Katarzyna Błeszyńska: Raczej przełom, który już nastąpił w momencie, kiedy wkroczyliśmy w XXI wiek. Przełom mentalny i społeczny. Rok 2000 to swoista granica dziejów. Wkroczyliśmy w erę Internetu, nowych technologii, telefony komórkowe zawładnęły człowiekiem. Kiedy byłam dzieckiem, cały czas słyszałam, że w 2000 roku świat się skończy. Świat trwał nadal, ale bardzo się zmienił. Stał się cyfrowy, kontakty międzyludzkie także. Dzisiaj już nawet nie dzwonimy do siebie, ale wysyłamy wiadomość na Messengerze, a o tym, co słychać u znajomych, dowiadujemy się z Facebooka. To wpływa na relacje, które są zdawkowe. Nazywając dzisiejszych 30-, 40-latków pokoleniem końca świata, miałam na myśli właśnie ten przełom, który wpłynął na nasze życie.

Pokolenie naszych rodziców i dziadków było inne?

Nasi rodzice i dziadkowie jako pokolenie walczyli o demokrację, potem ją kształtowali. My walczymy o siebie. Jesteśmy pierwszym pokoleniem młodej demokracji. W latach 90. pojawiły się nowe możliwości i nowe wyzwania. Staliśmy się zachłanni na sukces. Zewsząd słyszymy, że mamy realizować siebie. Człowiek stał się strasznym egoistą. Paweł już w prologu powieści oznajmia, że odkrył prawdę o sobie, że musi walczyć o swoją satysfakcję. „Życie szczęśliwe” jest opowiedziane z perspektywy trojga bohaterów i każda z tych postaci ma własną rację. Bo każdy ma rację, jeśli kieruje się własną racją. I o to chodzi w życiu, żeby dostrzec rację innych osób. O to też chodzi w „Życiu szczęśliwym”.

Marta poświęciła się rodzinie całkowicie – można by rzec, że nie ma w niej egoizmu, że to niemal idealna żona i matka...

Jej poświęcenie jest podszyte własnym interesem, bo gdy straci swoje „pozorne szczęście”, nie zostanie jej nic więcej. Uczyniłam z niej bohaterkę pozytywną, ale gdy w jej życiu pojawia się problem, ona nie siada z mężem do stołu i nie mówi mu szczerze, co ją boli, tylko zaczyna kluczyć. Wynajmuje detektywa, roi sobie różne rzeczy, zamyka się w swoim świecie pełnym podejrzeń. Gdy dochodzi do niespodziewanego zdarzenia, które jest zwrotem w tej opowieści, całkiem zamyka się w sobie. Nie ma w niej otwartości i ufności. A przecież teoretycznie ma obok siebie osobę najbliższą, której powinna zaufać... To właśnie jej działania popychają akcję do przodu. To ona staje się sprawczynią. Jej „szczęśliwe życie” wywraca się do góry nogami i zaczyna przypominać kryminalną historię – a do pewnego momentu było sielskie... Piękny dom, dzieci, filiżanki i róże w ogrodzie. Ona poświęciła swoje ambicje dla dobra rodziny. Ale powoli rósł w niej bunt przeciw sytuacji, w którą zagnało ją życie. Bo poświęcenie nie może być bezgraniczne. I to jest też paradoksalnie wyznacznik czasów, w których żyjemy. Rola kobiety w XXI wieku jest inna niż w poprzednim stuleciu. Dzisiaj kobieta musi być niezależna od mężczyzny, mieć zawód i wykształcenie. To minimum, o jakie musimy zadbać. Dzisiaj trudno nam uwierzyć, że np. w Szwajcarii kobiety uzyskały prawa wyborcze dopiero w 1971 roku. Żyjemy w przełomowych czasach także dla kobiet.

Nie sposób zignorować roli, jaką w „Życiu szczęśliwym” odgrywają kobiety. Paweł, choć można by go nazwać głównym bohaterem, wydaje się nim być tylko pozornie – cała jego uwaga jest skupiona na dwóch obecnych w jego życiu kobietach.

Tak, kobiety są tu sprawczyniami. Napędzają akcję. Bo jest jeszcze Ewa – przeciwieństwo Marty. Wyzwolona, zjawiskowo piękna, utalentowana pianistka, kobieta fatalna. Można dla niej stracić głowę! Popełnia błąd, bo zakochuje się w niewłaściwym mężczyźnie. Każda z nas zna ten błąd, prawda? (śmiech) Jak ważne jest w życiu, aby wybrać właściwego partnera, i skąd mieć pewność, że to ten? Po przeczytaniu mojej powieści może chociaż będziemy wiedziały, kogo nie wybierać! Mężczyzna traci dla niej głowę, ona dla niego, ale targają nimi sprzeczne uczucia i wątpliwości. Dobro walczy ze złem. Jak w życiu. Mężczyzna jest ocalony, ale czy wygrany? Ewa ma wpływ na niespodziewany finał opowieści. Tak naprawdę kobiety wygrywają w tej historii. W odniesieniu do wartości dobra i zła.

W każdej Marcie drzemie Ewa, a czy każda Ewa może zmienić się w Martę?

Właśnie! Przecież w pewnym momencie one stają się jednością. Marta zaczyna mówić głosem Ewy. Chciałam w ten sposób zaznaczyć, że w każdym z nas jest i dobro, i zło. Na okładce powieści nieprzypadkowo jest symbol yin i yang, znany ze starożytnej filozofii chińskiej i metafizyki. Określa dwie uzupełniające się siły, które działają we wszechświecie. Odnajdujemy je też w sobie. Jesteśmy sprawcami swego losu i możemy nadawać mu bieg, kierując się wartościami, w które wierzymy. Możemy się zmieniać i powinniśmy się zmieniać. W życiu szukamy refleksji, które będą motorem zmian, dobrych zmian. Mam nadzieję, że ta powieść dostarczy takiej refleksji.

„Życie szczęśliwe”, a jednak po lekturze można odnieść wrażenie, że nie dla wszystkich... Co więcej, każdy rozumie je inaczej. Czym to szczęście było dla bohaterów, czym jest dla Pani?

Samo słowo „szczęście” jest balem, radością, uniesieniem. W mojej powieści używam go przewrotnie. Życie bohaterów mogło być szczęśliwe, gdyby sami go sobie nie skomplikowali. W tym znamiennym dla pokolenia końca świata kulcie jednostki zbyt wielką wagę przywiązujemy do szczęścia, które ma być poczuciem euforii, zadowolenia. I jak jest spokój, powtarzalność dni, to czujemy nudę i rozglądamy się za nowymi doznaniami. A w powtarzalności dni, w rutynie jest sens. Dla mnie szczęście to święty spokój i brak bólu głowy. (śmiech)

Czy następna część przyniesie równie refleksyjną tematykę? Rozumiem, że co było dalej z poznaną w pierwszej części rodziną będziemy mogli się tylko domyślać, a na scenę wkroczą zupełnie inni bohaterowie ze swoimi własnymi, nowymi historiami?

Tak, to odrębne historie, a bohaterowie kolejnych części pojawiają się tylko w epizodach. Bohatera drugiej części poznaliśmy już w „Życiu szczęśliwym”, w epilogu powieści. To Tomasz, prezes firmy komputerowej. Pojawia się na przyjęciu w towarzystwie młodej dziewczyny. Jego postawa prowokuje Pawła do przemyśleń, z których wynika, że ten gość nie wie jeszcze tego, co wie już Paweł. Że „jest w nim luka, która domaga się wypełnienia”. To właśnie tytułowy „Mężczyzna idealny”, bohater drugiej części, którego bardzo lubię, mimo że jest tak naprawdę bardzo nieidealnym mężczyzną. Ale prawdziwego siebie ukrył za zbroją wulgarnej powierzchowności.

Spójrzmy jeszcze na książkę oczyma twórcy – z fascynującej perspektywy niedostępnej dla wielu czytelników. Dla jednych podróże, dla innych własny bagaż doświadczeń – a co jest dla Pani największym źródłem inspiracji przy tworzeniu nowych historii?

Życie. Po prostu. Jestem dobrym obserwatorem, nadwrażliwym obserwatorem. Widzę niewidoczne, ukryte w gestach, w drżeniu rąk, w barwie głosu, w uciekającym spojrzeniu. Wszystko odbieram bardzo silnie. Mam dużo energii, ale szybko ją tracę, bo pochłaniają ją silne emocje. Wszystko to, co opisałam w serii „Pokolenie końca świata”, to prawda w odniesieniu do przeżyć. To też często historie, które przydarzyły się mnie albo ludziom, których poznałam. Oczywiście dołożyłam do tego fikcję zdarzeń, ale emocje są czyste i prawdziwe.

Który moment pisania jest Pani ulubionym – przebłysk pomysłu czy może raczej wzięcie w dłonie świeżo wydrukowanego, pachnącego nowością egzemplarza własnej książki?

Kiedy jestem w środku historii, jest najprzyjemniej. Mam obok siebie bohaterów, którzy wypłynęli z moich myśli, i czuję pełnię. Prawo autorskie, które wykładam, mówi, że autorskie prawa osobiste chronią „nierozerwalną więź twórcy z dziełem”. Tak, to prawda. Bohaterowie są częścią mnie, a ja ich częścią, jest między nami więź. I każda osoba, która utożsamia się z bohaterem, staje się częścią tej rodziny, niewidzialnych przyjaciół, których łączy miłość do książki. Oby tych pięknych, wartościowych historii było jak najwięcej, bo książki są moją wielką miłością, z której zrodziła się chęć pisania.

____

* Anna Viljanen – freelancerka, dziennikarka, felietonistka. Prowadzi bloga Inkoholiczka. Publikowała m.in. w „Dzikiej Bandzie”, „Finland Today”, „Label Magazine”, „Pen Show Magazine”, „Sofie”, „Kulturze Enter” czy „Gościu Niedzielnym”. 


komentarze [3]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Batalia 22.03.2019 23:41
Czytelniczka

Piękne okładki.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
22.03.2019 05:18
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

LubimyCzytać 21.03.2019 12:58
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post